Bywa tak, i to dość często, że stajemy przed wyzwaniami, które zdają się na pierwszy rzut oka, poza naszym zasięgiem bytować i wtedy, z góry zakładamy, że dalece poza nasze możliwości wybiegają i nic się z nimi zrobić nie da.
Zaczynamy mierzyć zamiar według sił i jeszcze bardziej pogrążamy się w niemocy i frustracji.
Jednak, jakiś ukryty gdzieś z tyłu głowy kreatywny duszek, spokoju nam nie daje i nieustannie nasze myśli zaprząta. Z uporem maniaka do podjęcia rzuconej rękawicy zachęca i na drugą stronę naszego jestestwa, które skutecznie przed nowym i nieznanym się broni, uwagi nie zwraca.
My tymczasem, strofujemy samych siebie, za brak odwagi i strach przed porażką, przykłady tych, którzy zaryzykowali i osiągnęli sukcesy, przywołujemy i ... rodzi się w nas złość na samych siebie, która skutecznie życie nam zatruwa.
Czasem wracam do tych wszystkich niepodjętych wyzwań i niewykorzystanych szans i
zastanawiam się , co by było gdyby?
Wiem, że takie gdybanie większego sensu nie ma, ale uczy, że to jednak siły na zamiary mierzyć trzeba, a nie odwrotnie.
Wystarczy odrobina determinacji i trochę oślego uporu, a wszystko, no prawie wszystko, uda się zrobić.
Niektórzy twierdzą, że nie ma rzeczy niemożliwych, trzeba tylko bardzo chcieć i coraz wyżej poprzeczkę podnosić.
Czy mają rację?
Chyba tak, bo w przeciwnym razie do dzisiaj w jaskiniach byśmy mieszkali i o ogień walczyli.
Jednak nie o wielkich celach i szczytnych zamiarach dzisiaj pisać zamierzam, ale o tych mniejszych, dla świata może nieistotnych, ale dla nas bardzo ważnych.
O tych małych wyzwaniach, z którymi, nasz osobisty kreatywny duszek, zmierzyć się nakazuje i na naszą pozorną niemoc uwagi nie zwraca.
Na dowód, że moja "teoria niemożności", jakiś sens ma i trochę prawdy w sobie zawiera, kilka osobistych przykładów przytoczę.
Jakiś czas temu, na twórczym spotkaniu, wśród doświadczonych mentorek, z quillingiem i frywolitką zmierzyć mi się przyszło.
Oj, jaka byłam przerażona, gdy czółenko do rąk pierwszy raz wzięłam, a ono nijak ze mną współpracować nie chciało. Wyślizgiwało się zręcznie, niteczki plątało, klikać nie chciało a o łuczkach i kółeczkach nie wspomnę.
Potem, już w domowych pieleszach, po wielu próbach,
Potem, już w domowych pieleszach, po wielu próbach,
wielką niechęcią i poczuciem niemocy ogarnięta,kilkanaście razy, na dnie szuflady je chowałam, i zakazane "nigdy" nad nimi głosiłam.
A jednak, pod wpływem ambicjonalnego impulsu, dnia pewnego, na długie godziny na kanapie zasiadłam i z uporem maniaka oswoić je raz jeszcze spróbowałam.
A jednak, pod wpływem ambicjonalnego impulsu, dnia pewnego, na długie godziny na kanapie zasiadłam i z uporem maniaka oswoić je raz jeszcze spróbowałam.
W końcu klikać zaczęło, coraz równiejsze supełki wiązać i nawet łuczki i kółeczka tworzyć.
Do doskonałości jeszcze im wiele brakuje, ale pierwsze koty za płoty, teraz może już tylko być lepiej i w najbliższym czasie poprzeczkę na proste wzory ustawić zamierzam, od czasu do czasu , a w chwilach zwątpienia, po nauki, do frywolnej mistrzyni, na drugą stronę ulicy biegać.
A że, gdzie drwa rąbią, tam i wióry lecą, to po ciężkiej, frywolnej bitwie, kłąb popsutych nitek i kilka niezgrabnych supełków mi pozostał, oraz niewielka namiastka sukcesu, z której bardzo dumna jestem.
Quilling wcale bardziej przyjaznym się nie okazał i cieniutkie, delikatne paseczki równo na igiełkę nawijać się nie chciały i w pożądanych kształtów formować. Na dodatek klej posłusznym też za bardzo nie był, zbyt duże kleksy robiąc, więc summa summarum kolejny powód do frustracji się znalazł.
Jednak tym razem przypadek i nagły impuls pod boki się wzięły i problem pozwoliły całkiem sprytnie i przyjemnie rozwiązać.
Przypadek (planowany), to wizyta naszej blogowej koleżanki Reni, która oprócz tego, że wielką radość swoją obecnością mi sprawiła, to jeszcze skutecznie na moją niechęć do quillingowania wpłynęła.
Pod wpływem impulsu, na całkowitym spontanie, mini warsztaty, z udziałem nas obu i sąsiadki zza miedzy się odbyły. Trudno wśród naszej trójki mentorkę znaleźć było, więc po prośbie, do Eli, się udałyśmy , która wirtualnie zdalne sterowanie przejęła, setnie się przy tym bawiąc i z wielką dozą humoru nasze próby oceniała. Kibicowała nam Justynka, która jak zwykle, we wszystkim pozytywy stara się dostrzec, co w znaczny sposób na nasz zapał pozytywnie wpłynęło.
Powstały więc kurczaczki z botoxowymi dzióbkami i nóżkami w odwrotną stronę zwróconymi, a fale na stawku tsunami zostały okrzyknięte, ale mimo tych wszystkich pseudo zachwytów, zabawa była przednia, a nasze kurczaczki i tak najpiękniejsze są i basta, prawda Elu?
Tak więc przypadek z impulsem zadziałał i bakcyl quillingu nieco oswojony połknięty został.
Dnia następnego, w moim kąciku się zamknęłam, i z uporem maniaka papierowe paseczki kręciłam, aby kolejną wielkanocną kartkę stworzyć, która zapewne do Eli z życzeniami poleci.
Niech ma i ze swojego pedagogicznego talentu się cieszy.
Dziękuję Elu za cierpliwość, cenne wskazówki i nieustępliwość. Wiem, że już kolejne wyzwanie w zanadrzu chowasz, ale na razie cicho sza.
I jak widać, choć upór osłom i maniakom obligatoryjnie przypisany został, to w naszym życiu istotną rolę odegrać może.
Trzeba tylko siły na zamiary mierzyć i po prostu chcieć.
Pozwólcie, że jeszcze na chwilkę do spotkania z Renią wrócę i w ten sposób pięknie Jej za nie podziękuję.
Za miłe towarzystwo, rozmowy przy stole, wymianę doświadczeń i cenne rady, za pół bagażnika prezentów i za wspólne z quillingiem potyczki, za zimowy spacer i za pozytywną energię, którą do naszego domu wniosła.
Dziękuję Reniu.
Pora już kończyć, bo zapewne już nieco tym przydługim postem zmęczone jesteście.
Pozdrawiam serdecznie, odwagi w podejmowaniu wyzwań i odrobiny uporu maniaka życzę.
Marysia
Jednak tym razem przypadek i nagły impuls pod boki się wzięły i problem pozwoliły całkiem sprytnie i przyjemnie rozwiązać.
Przypadek (planowany), to wizyta naszej blogowej koleżanki Reni, która oprócz tego, że wielką radość swoją obecnością mi sprawiła, to jeszcze skutecznie na moją niechęć do quillingowania wpłynęła.
Pod wpływem impulsu, na całkowitym spontanie, mini warsztaty, z udziałem nas obu i sąsiadki zza miedzy się odbyły. Trudno wśród naszej trójki mentorkę znaleźć było, więc po prośbie, do Eli, się udałyśmy , która wirtualnie zdalne sterowanie przejęła, setnie się przy tym bawiąc i z wielką dozą humoru nasze próby oceniała. Kibicowała nam Justynka, która jak zwykle, we wszystkim pozytywy stara się dostrzec, co w znaczny sposób na nasz zapał pozytywnie wpłynęło.
Powstały więc kurczaczki z botoxowymi dzióbkami i nóżkami w odwrotną stronę zwróconymi, a fale na stawku tsunami zostały okrzyknięte, ale mimo tych wszystkich pseudo zachwytów, zabawa była przednia, a nasze kurczaczki i tak najpiękniejsze są i basta, prawda Elu?
Tak więc przypadek z impulsem zadziałał i bakcyl quillingu nieco oswojony połknięty został.
Dnia następnego, w moim kąciku się zamknęłam, i z uporem maniaka papierowe paseczki kręciłam, aby kolejną wielkanocną kartkę stworzyć, która zapewne do Eli z życzeniami poleci.
Niech ma i ze swojego pedagogicznego talentu się cieszy.
Dziękuję Elu za cierpliwość, cenne wskazówki i nieustępliwość. Wiem, że już kolejne wyzwanie w zanadrzu chowasz, ale na razie cicho sza.
I jak widać, choć upór osłom i maniakom obligatoryjnie przypisany został, to w naszym życiu istotną rolę odegrać może.
Trzeba tylko siły na zamiary mierzyć i po prostu chcieć.
Pozwólcie, że jeszcze na chwilkę do spotkania z Renią wrócę i w ten sposób pięknie Jej za nie podziękuję.
Za miłe towarzystwo, rozmowy przy stole, wymianę doświadczeń i cenne rady, za pół bagażnika prezentów i za wspólne z quillingiem potyczki, za zimowy spacer i za pozytywną energię, którą do naszego domu wniosła.
Dziękuję Reniu.
Pora już kończyć, bo zapewne już nieco tym przydługim postem zmęczone jesteście.
Pozdrawiam serdecznie, odwagi w podejmowaniu wyzwań i odrobiny uporu maniaka życzę.
Marysia
Dla mnie , to co stworzyłaś , to genialne arcydzieło. Może z tego samego powodu, o którym piszesz, a może z innego.... Fakt, że Twoje prace są śliczne!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Wcale mnie nie zmeczylas pisaniem. Uwielbiam Twój styl pisania. Piekne kartki wyszły . U mnie tez paseczki leżą i czółenka lezakuja 😉. Moze wena mnie kiedyś dopadnie albo ktoś mnie popedzi 😉
OdpowiedzUsuńWspaniałe spotkanie i bardzo owocna współpraca.:) Pozdrawiam Was dziewczyny.:)
OdpowiedzUsuńMarysiu , Przeczytałam do końca. Przysnaję Ci rację, upór i ogrom chęci i cierpliwości bywa nagradzany prze nas same. Nauka frywolitki idzie ci coraz lepiej, a frywolitkowy paseczek świetnie wykorzystałaś na karteczce. Rozpiera mnie duma, że wspaniale zwijasz te quillingowe kolorowe paseczki i jeszcze uczysz innych. Jakże urocze kwiatuszki i kurczaczki. Podziwiam i serdecznie pozdrawiam
OdpowiedzUsuńWidać że świetnie udało się Wasze spotkanie.
UsuńBakcyl wspolnycw warsztatów się rozprzestrzenia! I to bardzo dobry objawów. Rekodzielnicy wszystkich krajów łączcie się! 😀
OdpowiedzUsuńBiegnący kurczak jest zajefajny.
Ale już kartka z frywolnymi wprawkami po prostu mnie powaliła! Że też nie wpadł na ten pomysl. Miałabym stos kartek 😁
Mierz siły na zamiary, jak pisał wieszcz, a Ty go tutaj przywowałaś. Tak rób, bo dzięki temu my możemy takie cuda oglądać. Frywolna "namiastka sukcesu" jest cudna. Słupki równiótko w kółko i po łuczku biegną. Uśpioną w sobie koronczarkę obudziłaś i super. A paseczki urocze i kurczaków Wam się namnożyło. A za zrobienie tego jednego z tsunami pięknie dziękuję. Słowem super warsztaty, więcej takowych życzę i do zobaczenia mówię 😄😄😄
OdpowiedzUsuńwspaniały urobek Twój :)
OdpowiedzUsuńdzięki za wszystko:)
Jesteś niesamowita, Marysiu! Podziwiam Twój upór i siłę woli. Efekty Twoich zmagań są piękne, a będzie już tylko lepiej :-)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie 😃
Marysiu, upór i chęci to podstawa, a tak wspaniałe towarzystwo to gwarancja dopingu, wsparcia i od razu sukces murowany :)) Piękne te Wasze poczynania quillingowe, a i pierwsze próby frywolitkowe przecudną oprawę dostały na karteczce :)
OdpowiedzUsuńMarysiu jestem pełna podziwu dla Ciebie i Twojego uporu. Frywolna koronka wyszła świetnie a zagospodarowanie jej na kartce doskonałe ! Kurczaki papierkowe wyszły Wam extra , macie talent i zacięcie do tych papierków . Ale wiadomo w tak doborowym towarzystwie czas płynie miło i bardzo twórczo, co widać po efektach.
OdpowiedzUsuńKartki obie wyszły rewelacyjnie , te quillingowe przebiśniegi są cudowne. Obie kartki spełniają wytyczne styczniowej zabawy więc cyknij im wspólne zdjęcie i dorzuć do żabki z radością je przyjmę .
Buziaczki
Ośli upór się opłaca. Powstała śliczna frywolitka. Karteczki z paseczków urocze . Miałyście miłe i twórcze spotkanie , oby więcej takich spotkań Wam życzę. Miłego dnia Marysiu.
OdpowiedzUsuńDla mnie to mistrzostwo,tak poplątać niteczki żeby wyszło takie delikatne cudeńko. Śliczności🙂
OdpowiedzUsuńKolejne owocne spotkanie, a Twój upór się opłaca- frywolitka powstaje cudowna, o karteczce z przebiśniegami nie wspomnę pozdrawiam Dusia
OdpowiedzUsuńWspaniale wkomponowałaś frywolitkowy element w kartkę. Przebiśniegi rewelacyjne.
OdpowiedzUsuńCzółenko mam ale nigdy nie zrobiłam frywolitki. A niezmiernie podobają mi się takie misterne wytwory zdolnych rąk. Spotkanie musiało być w takim gronie radosne i bardzo twórcze. Pozdrawiam.
Upór to bardzo pozytywna cecha, chociaż niekoniecznie w każdym, wydaniu;-) Twój upór dał piękne efekty, oczywiście najbardziej dumna jestem z Twoich supełków ale quillingowe efekty też zachwycają, szczególnie te pozajęciowe. Dziękuję za wspólną zabawę w przemiłym towarzystwie i polecam się na przyszłość, i w kwestii supełków i spotkań warsztatowych. Pozdrawiam:-)
OdpowiedzUsuńO kochana, chciałabym być taka uparta i takie cudo naklikać frywolne. Tylko ludzie o wielkiej cierpliwości to potrafią. Zmagania quillingowe również uważam za bardzo udane, a przecież wiadomo, że paseczki wciągają. Tak trzymaj kochana.
OdpowiedzUsuńZmęczone?! Marysiu Twoje posty bardzo przyjemnie sie czyta i oglada! Gratuluje postepow i cudownych karteczek , quillingowa wyglada magicznie :) a spotkanie rewelacja !!! Usciski :):):)
OdpowiedzUsuńNooooooooooo, wchodzę na bloga i oczom nie wierze- Marysiu podziwiam Cie po stokroć, bo zanim za czółenko chwyciłam rok igłą sie bawiłam i podstawy juz znałam.
OdpowiedzUsuńKartki piękne stworzyłaś i te z qullingowe ( czy tak jakoś) i ta z frywolitką zachwyca.
Podziwiam i pozdrawiam serdecznie
Podobne myśli podsuwam uczniom, ale mi nie wierzą, że matematyki da się nauczyć:-) Osobiście uważam, że każda dama powinna frywolitkę opanować ale chyba damą nie jestem:-)Karteczki z żółtym akcentem najcudniejsze, a spotkania Wam gratuluję.
OdpowiedzUsuńTak fajnie opisałaś te zmagania, jakby wcale one takie ciężkie nie były. Frywolitka to dla mnie czarna magia, więc się nie biorę. Paseczki kiedyś zwijałam, więc wiem, o czym mówisz. Do tego wszystkiego potrzebne jest morze cierpliwości, którego mi brakuje. Kartka ze śnieżyczkami, to cudo!
OdpowiedzUsuńW ogóle nie zmęczyłaś pisaniem, bo piszesz z pełnią emocji, z wielkim przesłaniem, a takie teksty czyta się bardzo chętnie. Gratuluję, osiągnęłaś sukces To, co stworzyłaś jest śliczne. Nie poddałaś się i proszę. Również jesteś przykładem dla innych, że można. Naprawdę można, nie wolno tylko za szybko się poddać. Jestem zakochana w kartce dla Eli, wspaniała, idealne kwiaty. :)
OdpowiedzUsuńCo z trudem przychodzi bardziej się ceni, pozdrawiam serdecznie:)
OdpowiedzUsuńKażdy kiedyś był uczniem,ale nie każdy doszedł tak szybko do mistrzostwa jak Ty.
OdpowiedzUsuńPo raz pierwszy tu trafiłam ale zapewne nie ostatni. Zabawny tekst i nowe pomysły mówiąc "poetycko" poruszyły me artystyczne zmysły;)
OdpowiedzUsuńPrześliczne prace! ;)
OdpowiedzUsuńZawsze z dużym zadowoleniem czytam Twoje posty - wszystkie prace są piękne - podziwiam twórczy zapał i wytrwałość - pozdrawiam Marysiu serdecznie
OdpowiedzUsuńJa też mam problem z podejmowaniem odważnych decyzji. Każda moja poważniejsza decyzja musi przejść proces obserwacji, zastanawiania się, sondowania w różnych źródłach a nawet jak się da i u samych źródeł. Masz rację, że wiele można przez to stracić i nie tylko stracić możliwość zrobienia czegoś. To myślę, że jest najmniejszym problemem. Kiedy z czegoś rezygnujemy a potem dowiadujemy się, że ktoś to zrobił i mu się udało, to wcale nie znaczy, że nam by się też udało. On to on, my to my. Może miał lepsze przygotowanie, lepsze wsparcie, lżejszy umysł, lepsze zaplecze czegoś tam itd itd. Czy po prostu ma inną osobowość od nas? Ja wolę bezpiecznie zakładać, że osiągam to co jest dla mnie przeznaczone, a jak coś nie wyszło to znaczy, że to nie było dla mnie dobre. czytam dalej...
OdpowiedzUsuńPiękne te karteczki :) I jakie fajne spotkanie :D
UsuńMoc uścisków przesyłam i szukam tego posta co mam go znaleźć :)
Jak zwykle pięknie, subtelne i z wyczuciem.
OdpowiedzUsuńBardzo mi się spodobał pomysł warsztatów z udziałem zaprzyjaźnionych duszyczek. Brawo babeczki. Zazdroszczę bardzo.
Pozdrawiam cieplutko.
Jejku, jakie to prześliczne ☺☺
OdpowiedzUsuńLubię Twój styl pisania. Przypomina mi prozę Włodzimierza Odojewskiego (przy okazji - "Oksana" jest świetna - polecam).
OdpowiedzUsuńPiękny wpis i bardzo miło się go czyta. Prace wykonałaś śliczne. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńBrawo za odwagę i chęć poznawania nowego! Brawo za siłę woli i wolę walki!
OdpowiedzUsuńNie poddałaś się i stworzyłaś piękne prace. Masz rację - teraz będzie już tylko lepiej 😊
Pozdrawiam Alina