sobota, 23 czerwca 2018

Całuśnie

Całuśnie
Dzisiaj całuśnie , a wszystko za przyczyną Magos, która w ramach zabawy, zakładkę dla pana zaordynowała. Przyznam, że w pierwszym odruchu za wzory z wąsami, okularami i innymi męskimi gadżetami chwyciłam, ale potem pomyślałam, że skoro dla pana przerywnikiem w czytaniu ma być, to niech mu miłe doznania na myśl przywodzi.
 I tak oto ponętne usta, z charakterystycznym pieprzykiem dla dam baroku przypisanym, oraz słowa zachęty parafrazą tekstu piosenki będące, na zakładce się znalazły.
Czy wpływ jakiś na zaczytanego Pana mieć będą, tego nie wiem, ale próbować trzeba.







Idąc dalej całuśnym śladem na dwie choinkowe zawieszki trafiłam, które w zabawie u xgalaktyki udział wezmą, sprawczynię świątecznych amorów prezentując.
Mowa o jemiole, która w realu pasożytem przecież jest, a tak ważne, nie wiedzieć dlaczego, zadanie jej przypisano, ku uciesze tych, którzy się pod nią spotkają.
Rzeczoną roślinkę na szarym płótnie wyszyłam i koralikami ozdobiłam, obfociłam i Wam ją przedstawiam, a gdyby kogoś,od patrzenia, całuśny nastrój naszedł, to tajemnej mocy jemioły przypisać go należy.











Tyle na temat całowania, chociaż tylko maleńki R, jak rąbek , tajemnicy uchyliłam.
 R, jak resztę dopiszcie sobie same, wszelkie pocałunki, nie tylko te, o których wspomniałam na myśl przywodząc. Od matczynych, pełnych nieograniczonej miłości i czułości, poprzez pierwsze sercowe uniesienia czasów przedszkola sięgające, i te siarczyste, koniecznie trzykrotne, którymi na powitanie się raczymy, oraz te bardziej subtelne na kobiecych dłoniach przez polskich dżentelmenów coraz rzadziej składane, jak również, te nieszczere, trochę judaszowskie, od których aż roi się w otaczającym nas większym lub mniejszym świecie.
Każdy ma w tym względzie własne doświadczenia i upodobania, więc z tymi wspomnieniami Was pozostawiam, mając nadzieję, że chociaż trochę do refleksji nad całuśnym tematem Was pobudziłam.
W powyższej konkluzji R wytłuściłam, bo to przecież kolejna literka, która na swoje pięć minut czeka. Przyznam, że do wujka Googla o pomoc zwrócić się musiałam, bo pojęcia, co z  Q zrobić mam nie miałam. I tak, wskazówkami znawców języka polskiego się kierując, Q pominęłam i R na "wybieg" zaprosiłam.


 R, jak rąbek, 
nie tylko tajemnicy, bo to również brzeg czegoś, a więc i haftu. Od niego, wbrew pozorom, wiele zależy, bo o estetyce pracy często decyduje w R, jak ramy ją ujmując.
A propos ram, to istotny i niezbędny  hafciarski przydaś, gdy za haftowanie obrazów się bierzemy. Po długich godzinach żmudnej pracy, gdy w końcu ostatni krzyżyk stawiamy, kolejny problem zza "winkla" się wyłania, i tu właśnie o dobór odpowiedniej ramy chodzi. Podczas, gdy sklepowe półki stosy ram i rameczek zalegają, ja ciągle mam problem, bo tej jedne, jedynej znaleźć nie mogę i wtedy po pomoc do zaprzyjaźnionej R, jak Rameczki się udaję, która w sposób profesjonalny i z wielkim znawstwem do zadania podchodzi i problem bez problemu rozwiązuje.
R, jak rękodzieło/ robótki ręczne,
czyli ogromny zbiór artystycznej twórczości, w którym hafciarstwo niezły podzbiór tworzy.Takie matematyczne skojarzenie, bo wszak matematykiem jestem, ale doskonale sedno sprawy oddaje.
R, jak rozterki, 
gdy na drodze, od pomysłu do R, jak realizacji, trudnych wyborów dokonywać trzeba, w stosach wzorów, niteczek i tkanin przebierając oraz czas pomiędzy powinności i przyjemność tworzenia dzielić.
R, jak rady, 
o które czasem prosić warto, gdy brak zdecydowania lub niewiedza nas dopadną. Wtedy otoczenie i Was blogowe przyjaciółki, pytaniami zadręczam, i zawsze pomoc dostaję, za co serdecznie dziękuję.
R, jak radość,
czyli uczucie, które mnie ogarnia, gdy z tamborkiem do kolejnej pracy zasiadam. Mam wtedy czas na R, jak rozmyślania, i nawet melisy nie potrzebuję, aby R, jak równowagę duchową zachować.
R, jak rytuał, 
czyli codzienne hafciarskie poczynania, które według ściśle określonego planu przebiegają, a z reguły wygląda to tak, kilka krzyżyków przy śniadaniu, trochę więcej przy południowej kawie a najwięcej przy R, jak rodzinnym, telewizji oglądaniu. Czasem sama na polu boju pozostaję, bo M znużony, w perspektywie kolejny dzień zawodowej pracy mając, na spoczynek się udaje.A ja dziergam, bo następnego dnia nic nie muszę, ale mogę, i wybór tylko do mnie należy. 
Prawdziwa R, jak rozkosz, wierzcie mi. Lecz do tego "nie muszenia" z R, jak rozwagą podejść trzeba, bo jednak pewne powinności są i sprostać im należy.
I to już wszystko na dzisiaj i R, jak rozstać się trzeba, bo "nie muszenie" się kończy i obiadem zająć się trzeba, czyli wokół stołu się pokręcić, bo inaczej jak nic, R, jak rozwodem skończyć się może.

Pozdrawiam serdecznie i całuśnego tygodnia życzę

Marysia


niedziela, 17 czerwca 2018

Rodzina oznacza...

Rodzina oznacza...
No właśnie, co oznacza rodzina? 
"... rodzina oznacza, że nigdy nie jesteś sam..."
takie motto wyhaftowałam na pamiątkę pewnego rodzinnego spotkania.Słowa czarną nitką haftowane z białym narcyzem w tle, dość wiernie oddają sens tego przekazu.
Przy czym nadmienić należy, że sam, niekoniecznie  znaczy samotny, bo przecież można być samotnym w tłumie a jednocześnie nie doświadczać tego uczucia, gdy się jest samemu.
Różne bywają rodzinne relacje i każdy ma w tym względzie własne doświadczenia, jednak prawdą jest, że człowiek nigdy nie jest sam, bo nie narodził się z nicości.Zawsze gdzieś, żyje ktoś, kto z tych samych korzeni wyrasta i te same geny dziedziczy.
Kwestia  relacji pomiędzy bliskimi, to już odrębny i bardzo delikatny temat, ale więzy krwi są i zaprzeczyć się temu nie da. 
Można podejść do tego w sposób bardzo otwarty i z wszystkimi wujkami, ciociami i kuzynostwem z przyjemnością się spotykać, można też zbudować sobie własny "castle", wstęp do niego nieproszonym krewnym ograniczając, lub w końcu na więzy krwi nie zważać i rodzinnych spotkań całkowicie zaniechać.
To już kwestia wyboru i indywidualnych potrzeb, ale bez względu na to, który model relacji wybierzemy, to i tak nie będziemy sami, bo do rodziny należymy obligatoryjnie i bezwarunkowo, i czy nam się to podoba, czy nie.
Tymczasem, mój samotny narcyz, na spotkanie z krewnymi się wybiera i jednocześnie w zabawie 
 u Renii , StopChwilkę reprezentuje.








Zanim na rodzinną kawkę do Tatusia się wybiorę i być może z bratem i bratową przy wspólnym stole zasiądę, z literką P, tej niedzieli przypisaną się "rozprawię".


 Najpierw więc hafciarskie skojarzenia, których całkiem sporo się zebrało. Tak więc rodzinnie, w jednym kręgu stoją pikotki, pajączki, pętelki i półkrzyżyki, każde do innych celów stworzone.
P, jak pikotki,
zgrabnie wokół igiełki skręcane, brzegu haftu pilnie strzegą, finezji i uroku mu dodając.Czasem nitka poplącze się nieco i pracę od nowa rozpoczynać trzeba, ale P, jak praktyka mistrza przecież czyni. 
P, jak pajączki 
w jedną całość elementy haftu richelieu łączą i lekkości mu nadają.Bywa, ze figle płatają i przed ostrzem nożyczek w porę nie umkną, ale wybaczyć im ten brak P, jak posłuszeństwa należy, bo ważną rolę pełnią i bez nich tego rodzaju haftu po prostu by nie było.
P, jak pętelki, 
czyli supełki na końcu nitki wiązane, aby ją po lewej stronie haftu zatrzymać i rozpoczęcie pracy ułatwić. Osobiście pętelek już nie robię, ale kiedyś, przy ich pomocy, haft rozpoczynałam.
P, jak półkrzyżyki,
czyli, jak sama nazwa wskazuje tylko w części krzyżyki znaczą i przez to zarysom haftu dokładności i precyzji nadają.Bardzo tego wynalazku nie lubię, ale gdy o ćwierćkrzyżykach pomyślę, to mi się trochę lżej na duszy robi i z półkrzyżykami w komitywę wchodzę.
P, jak pasmanteria,
czyli sklep z wszelkimi hafciarskimi dobrociami, od których czasem trudno oczy oderwać i za 
P, jak portfel mocno się trzymać trzeba, bo P, jak pieniądze bardzo ochoczo z niego wybywają.
P, jak Pinterest, 
czyli kopalnia P, jak pomysłów, gdzie każdy, nawet największy malkontent, coś dla siebie znajdzie. Osobiście w jego towarzystwie sporo czasu spędzam, wyrzuty sumienia mając, że P, jak praca czeka a ja P, jak przyjemności na oglądaniu cudowności doznaję.Potem ku niezadowoleniu M, z racji nowych wyzwań przed nim stawianych, za P, jak przemiany ochoczo się zabieram, mężowskim utyskiwaniem zupełnie się nie przejmując.
P, jak pytania,
których mnóstwo w głowie się rodzi i odpowiedzi się domaga, wtedy po P, jak pomoc do Internetu się udaję  i P, jak problemy z jego pomocą rozwiązuję.
Ale jedno pytanie do Was mam dzisiaj, bo nijak odpowiedzi na nie znaleźć nie mogę. A wszystko swój początek wzięło w chwili, gdy zaprzyjaźniona sąsiadka dwoma wiekowymi serwetkami mnie obdarowała. I tu właśnie problem się pojawił, bo tego rodzaju haftu nigdy przedtem nie widziałam, a jego tajniki chciałabym poznać. Może któraś z Was zna rozwiązanie tej zagadki więc
P, jak pięknie o P, jak podpowiedź proszę.







Na zakończenie jeszcze na P, jak podwieczorek zapraszam, gdzie P, jak placek z brzoskwiniami główną rolę odgrywa. Takie małe ci nieco, które szybko się robi i zawsze się udaje.
Wystarczy tylko biszkopt upiec, budyń na syropie z brzoskwiń ugotować(3 szklanki syropu, 2 budynie waniliowe) oraz kokosową pierzynkę przygotować( kostka masła, szklanka cukru, 200 g wiórków kokosowych i jajko). Na upieczonym biszkopcie pokrojone na mniejsze cząstki brzoskwinie ułożyć, budyniem a potem kokosową masą pokryć, zapiec aż się pierzynka zrumieni i gotowe.


 Tym słodkim akcentem żegnam się z Wami, miłego tygodnia życząc.

Marysia

Jeszcze tylko 
P, jak post scriptum
w odpowiedzi na jeden z komentarzy, aby lnianą, zieloną sukienkę z haftowanym biżu zaprezentować.



niedziela, 10 czerwca 2018

Damą być...

Damą być...
No cóż, damą być , to wcale nie takie łatwe zadanie, bo albo się ma to "coś", albo nie. Jeśli się ma to co "coś', to wszystko samo się dzieje i nawet zwykła sukienka, w  sieciówce kupiona wygląda jakby sam Dior ją zaprojektował i uszył. Ja tego "czegoś" nie mam i zwykłą, lnianą sukienkę , w naszym lokalnym "domu mody", nawet nie w sieciówce, nabyłam,  ale to właśnie ona inspirująco na moje szare komórki podziałała. Poruszyła moją wyobraźnię i sprawiła, że za igiełkę chwyciłam, tamborek w kanwę przyodziałam, kilka wieczorów w kąciku kanapy przesiedziałam i oto są. 
Dwie namiastki bycia damą, czyli haftowane biżutki, które w upalne lato, Kruka czy Swarovskiego z powodzeniem zastąpić mogą. Ot takie małe "co nie co", ale prostej sukience szyku nadać może.Takie jest moje zdanie i tego trzymać się będę, choćby cały świat inaczej mówił i nie będę się tłumaczyć sloganem, że "jak się nie ma co się lubi, to się lubi, co się ma", bo przecież nie oto chodzi. Przecież nie trzeba w firmowych ciuszkach chodzić, drogimi perfumami pachnieć i w wielkim świecie bywać, aby damą być.
Wystarczy mieć piękne wnętrze, szczery uśmiech i radością obdarowywać świat. No, ewentualnie haftowane biżutki do lnianej sukienki założyć, jako dodatek, aby całości dopełnić.











A teraz moje damy, trochę świąt w środku lata, czyli gwieździsta karteczka dla Ulki, do jej Bożonarodzeniowej kolekcji. Tym razem bardzo prosta, bo to przecież kanikuły czas i odrobina wytchnienia nam się należy.Więc prosta mapka i zminimalizowana moja jej interpretacja.








Tak popracowałam w ostatnim tygodniu i mimo żaru lejącego się z nieba dałam radę. Znalazłam radość w tworzeniu biżutek i wykonałam zadanie, które kolejną kartką się objawiło. 
Pozostała jeszcze literka O, która dzisiejszą bohaterką jest. Taka O, jak okrąglutka, prawie idealna w swoim kształcie, wiele skojarzeń na myśl przywodząca.


No to zaczynajmy
 O, jak okrętka
 ścieg,  przy pomocy którego kawałki materiału zszyć można, jak i brzegi zabezpieczyć, aby się nie "snuły".Wielce przydatna w krawieckich i hafciarskich pracach oraz  w mowie, gdy próbujemy problem "na  okrętkę" wyjaśnić, zamiast prostą ścieżką pójść. Ot taka gadanina, w której pogubić się można.
 O, jak oprawa
i to nie tylko obrazu, ale każdego naszego hafciarskiego dzieła. Każda z nas wie, ile natrudzić się trzeba, aby w sposób możliwie najlepszy odpowiednią oprawę do naszych prac dobrać, i tym samym przysłowiową kropkę nad "i" postawić.
O, jak organizer,
czyli pudła, pudełka, pudełeczka i wszelkiej maści pojemniczki, w których hafciarskie akcesoria zalegają, aby łatwo dostępne były i destrukcji nie ulegały, a przede wszystkim nie ginęły w sobie tylko znany, tajemniczy sposób, złość hafciarek wywołując.
O, jak oko,
czyli narząd nie tylko hafciarkom potrzebny, którego niczym zastąpić się nie da.Wiem coś na temat, bo jakiś czas temu, O, jak odłamek kamienia w moim oku osiadł i do O, jak okulisty po pomoc  jechać trzeba było. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło i jeszcze tego samego wieczora do haftowania zasiadłam, wprawdzie z bolącym i łzawiącym okiem, ale dałam radę, i moja 
O, jak obawa 
  że zadaniu nie sprostam, w zapomnienie odeszła.
O, jak okulary,
które taką  "cudowną" własność mają, że znikają niepostrzeżenie, czym ogromną panikę wywołują, bo przecież bez nich niczego zrobić się nie da.
W końcu 
O, jak oczekiwanie,
na Wasze komentarze pełne rad, wskazówek i serdecznych słów. 
I tu, 
O, jak okazja 
się nadarza, 
aby Wam wszystkim, za wszystko podziękować. Za to, że jesteście, że pozwalacie Waszym pracom i życiu się przyjrzeć, oczy nacieszyć, ducha wzmocnić i radości zaznać.
Dziękuję.
I jeszcze na koniec
O, jak Olka,
matka chrzestna mojego bloga, niestrudzona mentorka moich blogowych poczynań, przyjaciółka zza miedzy, z którą kawkę z wielką O, jak ochotą, czasami spijam i słodkościami się zajadam, 
O, jak obłych kształtów nabierając.
O O, jak odchudzaniu pisać nie będę, bo dzisiaj O, jak ochoty na stres nie mam.

Kończę więc. 
Miłego tygodnia Wam życzę, pełnego O, jak ochów, nad pięknem, które wokół nas się dzieje.

Marysia




Copyright © 2016 StopChwilka , Blogger