poniedziałek, 30 października 2017

Jesień niejedno ma imię

Jesień niejedno ma imię
Jesień, to nie tylko feeria barw, dźwięków i przytłumionego światła. Jesień, to również czas nostalgii, melancholijnych wspomnień i większej niż zwykle świadomości upływającego czasu. Sprzyjają temu długie wieczory, sum wiatru za oknem i krople deszczu wybijające takty jesiennej muzyki na parapecie.Jesień więc niejedno ma imię.Po odcieniach żółci, czerwieni, zieleni i brązu, które zdominowały mój poprzedni post,  pora na inną odsłonę jesieni oglądaną przez firankę utkaną  z deszczowych  kropli, czyli jesień piękną inaczej.









 Taki wietrzny i deszczowy czas sprzyja odkrywaniu radości tworzenia. Tak więc, przy akompaniamencie deszczowych kropli i szumu wiatru zabrałam się za realizację kolejnych zadań z listy spisanej przez Klub Twórczych Mam.

Uchwyciłam w kadrze poranną jesienną mgłę.( zadanie nr 56)











 Przyniosłam ze spaceru gałązki głogu, irgi i jarzębiny, w parku nazbierałam kasztanów i żołędzi a w ogródku nacięłam kwiatów hortensji i gałązek z owocami pigwy.
 Ze wszystkich zgromadzonych jesiennych skarbów powstały dekoracje, które sprowadziły do domu jesienny nastrój. (zadanie nr 3 i 8)








Na drzwiach i we wnęce przy wejściu do domu pojawiły się jesienne wianki ( zadanie nr 57)




Nie zapalając elektrycznego światła stworzyłam jesienny nastrój ze świecami. To był naprawdę cudny wieczór, ze wspomnieniami i muzyką w tle.( zadanie nr 58 )














 Z mężem i synem , przygotowaliśmy przyjęcie imieninowe, na które zaprosiliśmy przyjaciół.( zadanie nr 2).
Na stole królowały: zupa dyniowa z imbirem i curry, pieczeń koźlęca, jagnięca i kurczak z jabłkami, pasztet domowy z sosami tatarskim i cumberland, tatar , długo dojrzewający schab suszony własnej roboty oraz trochę nie pasująca do zestawu sałatka gyros, ulubione danie Szymona. Na zakończenie kawa z ciastem malinowym i murzynek z kremem i  wiśniami, polany czekoladą. Nie zabrakło również napojów bardziej wyskokowych, czyli wina i domowych nalewek z pigwy, malin i  wiśni. Przy stole toczyły się rozmowy o wszystkim i o niczym, rozbrzmiewał śmiech i panowała prawdziwa radość ze spotkania.





Jak już wspomniałam, jednym z dań , była zupa dyniowa, czyli kolejny,11 punkt, z listy zadań. Sfotografowałam ją wcześniej, w nieco innej scenerii. Goście twierdzili, że była pyszna. Podałam ją z bagietką czosnkową.



Jak widać, realizacja kolejnych zadań, dostarczyła cudnych wrażeń, nie tylko dla oczu i ciała, ale również dla ducha.I takie właśnie doznania stanowić powinny clou naszych spotkań przy stole, w otoczeniu rodziny i przyjaciół, gdzie w każdym wypowiedzianym słowie wybrzmiewa miłość, szczerość i radość ze wspólnego przeżywania upływającego czasu.

I tym nieco melancholijnym akcentem kończę mój dzisiejszy post, życząc Wam cudownych spotkań z bliskimi Wam ludźmi.Cieszcie się chwilą, a bliskością drugiego człowieka, ładujcie Wasze serca. To cudowne panaceum na wszelkie zło.

Marysia


sobota, 21 października 2017

Cudze chwalicie...

Cudze chwalicie...
Cudze chwalicie swego nie znacie, wierzcie mi, to najprawdziwsza prawda.A było tak.W ubiegłą niedzielę, wybrałam się do oddalonego o 30 km miasteczka na poszukiwanie jesieni. Dlaczego nie szukałam jej u siebie? Bo wydawało mi się, że tam będzie ładniej, stary park, opuszczony pałac, czyli niecodzienna scenografia.I rzeczywiście, było ładnie i  ciekawie, Szczegóły tutaj, ale ... No właśnie "ale".Moje spotkanie z jesienią nie byłoby pełne, gdybym pominęła mój ulubiony "trakt spacerowy", jakim jest promenada w moim mieście. Pokazywałam ją w wiosennej odsłonie teraz czas na jej jesienne oblicze. Na samym początku powitał mnie niecodzienny spacerowicz, który ze stoickim spokojem pozował do zdjęć.



Potem, to już uczta dla oczu i ducha, przynajmniej dla mnie, ale mam nadzieję, że i Wam się spodoba.











I tutaj skończył się "cywilizowany " trakt spacerowy a rozpoczął się szlak pełen naturalnego piękna.











i czas na powrót, czyli powrót do miejskich wygód i butów na obcasach.



 Pałacu wprawdzie nie było, ale ulotnych wrażeń sporo. Mam nadzieję, że udało mi się dowieść postawionej na początku tezy, czyli, że swoje też jest piękne i chwalić je  należy.
Zauroczona pięknem jesieni, postanowiłam, choć z oporami, pokazać jak kilka lat temu próbowałam jesień igłą namalować.










A oto jaki oryginalny ślad sama bohaterka tego posta za kamiennym murkiem pozostawiła, czyli motyl babim latem utkany.



I jeszcze jedno, aby spełnić prośbę jednej z naszych blogowych koleżanek, z bloga Mamelkowo, kilka fotek, wspomnianego w ubiegło tygodniowym poście , pałacu.








Szkoda, że tyle piękna popada w ruinę, a przecież kiedyś w tych murach tętniło życie a jego mieszkańcy przeżywali swoje codzienne radostki, ulegali ulotnym wrażeniom, kochali się i marzyli. Gdyby te mury mogły mówić opowiedziałyby nam niejedną historię, nie zawsze radosną. Z tego, co wiem, w czasie wojny, w pałacu mieściła się siedziba gestapo, więc ten czas nie był  zapewne czasem codziennych radostek.
I tym, nieco mało radosnym akcentem, kończę moje dzisiejsze pisanie.

Pozdrawiam

Marysia



Copyright © 2016 StopChwilka , Blogger