to czasami trudna sprawa,
ale "jak trza, to trza", mawiał mój dziadek.
Twardo więc na tyłku usiadłam, i przez kilka dni nad UFOkiem się pastwiłam,
aż do końca i na czas zdążyłam.
Wzór i mulinki dawno w Coricamo zakupione,
ale jakoś weny i czasu zabrakło.
Dobrze im się w szufladzie pomieszkiwało,
ale eksmisji czas nadszedł,
i oto jest,
Charming cosmos,
plamami wielobarwnych krzyżyków namalowany , backstitchami podretuszowany,
w ramki oprawiony,
w "salonowej" galerii zawisł i oczy cieszy.
W kolorystykę pokoju pięknie się wpasował,
więc swoje miejsce na ścianie bez problemu znalazł.
Tak na marginesie,zastanawiam się nad łatwością z jaką słowo "salon",
dawny "duży" czy "gościnny" pokój zastąpiło,
a gdyby jeszcze do bardziej odległych czasów,
to "paradnym" można by go nazwać.
Jak zwał, tak zwał,
w tym przypadku
charming cosmos się liczy ,
i zupełnie nieważne jest, na jakiej ścianie wisi.