Wczorajszy dzień był kompletnym zaprzeczeniem ogólnie przyjętej prawdy "Nie chwal dnia przed zachodem słońca. Myślałam, że odwrotność twierdzeń działa tylko w matematyce, jednak moim dzisiejszym postem chcę dowieść, że tak nie jest i że zawsze trzeba mieć nadzieję. Ale do rzeczy. Pierwsza wakacyjna niedziela powinna złocić się słońcem, owiewać ciepłym wietrzykiem i nastrajać do leniuchowania, a tu... niespodzianka! Szaro, buro i deszczowo. Zamiast obiadu w ogrodzie i spaceru w lesie, zwykłe gniazdowanie na kanapie w roli nieco znudzonego mopsa. Wprawdzie pod ręką robótka, książka, kawka i ciasteczko, ale przecież to kanikuły czas a nie jesiennej zadumy.I tak płynęły godzina za godziną, od czasu do czasu przerywane telefonami do przyjaciół, ale do wyścibienia nosa poza domowe pielesze zupełny brak ochoty. I wtedy nagły impuls wywołany przez nieśmiały promyk słońca, któremu udało się przebić przez gęste szare chmury. Poczułam nieodpartą potrzebę opuszczenia kanapy i zaczerpnięcia świeżego powietrza. Nie mówiąc nic nikomu powędrowałam samotnie polną drogą pomiędzy łanami dojrzewających zbóż.
Rozglądałam się zaciekawiona, bo zaskoczyła mnie bujna soczysta zieleń, mnóstwo traw i kwiatów, które zachłannie czerpały energię z coraz liczniej pojawiających się słonecznych promieni.
Wrażenie było tak silne, że postanowiłam przenieść je do domu, aby cieszyło oczy tych, którym na spacer wyjść się nie chciało.W taki oto sposób powstał śliczny, nietuzinkowy bukiet przez naturę skomponowany. Znalazły się w nim między innymi chabry, maki, kąkole, żmijowiec zwyczajny, dziewanna, dąbrówka rozłogowa, przegorzan kulisty, tojad mocny, wyka i wiele innych, których nazw nie potrafię przytoczyć.Przyznam, że zaskoczyła mnie obfitość gatunków i ich różnorodność. Nigdy wcześniej nie zafundowałam sobie podobnej stopchwilki a szkoda, bo chodziłabym po rozdrożach uważniej podziwiając niezaprzeczalne piękno natury.
Szłam tą moją polną dróżką podziwiając świat, chłonąc zapach deszczu, rozmyślając o ukrytym pięknie wiejskiego krajobrazu. Powróciły wspomnienia z dzieciństwa, kiedy to wraz z ostatnim szkolnym dzwonkiem rozpoczynał się cudowny czas wakacji. Biegaliśmy po polach i łąkach, siadaliśmy w trawie plotąc wianki z modraków, stokrotek i mleczy ciesząc się wolnością, słońcem i beztroską.Oj, dawne czasy, bardzo dawne.
Nagle, moje rozmyślania przerwał niecodzienny widok. Zadziałało prawo fizyki. Deszczowe kropelki, niczym pryzmat, rozproszyły promienie słoneczne i na niebie w całej krasie pojawiła się tęcza.Ogrom barw, jak na palecie malarza. Takie ulotne wrażenie, które zatrzymało czas, zachwyciło i pozostało na fotografii.
Tymczasem, wraz z nadchodzącym wieczorem na niebie, prawie niepostrzeżenie zmieniała się scenografia. Chmury podświetlone zachodzącym słońcem i pod wpływem wiatru zjawiskowo zmieniały barwy i kształty , jak kolorowe szkiełka w dziecięcym kalejdoskopie. Niepowtarzalny widok, który dzięki technice cyfrowej udało się zatrzymać w kadrze.
To były tylko ulotne wrażenia, które chciałam tym postem zatrzymać i ocalić od zapomnienia. Zrobiłam to najlepiej jak umiałam.Mam nadzieję, że wpłynęły na Was optymistycznie i są dowodem na twierdzenie odwrotne do przedstawionego na początku tego wpisu. Dla mnie wczorajsza niedziela, to trzy w jednym: ulotne wrażenia, stopchwilka i okruchy wspomnień.A ranek zapowiadał zupełnie inny scenariusz.
A więc "Nie gań dnia przed zachodem słońca"- c.n.d.(czego należało dowieść)
Na koniec, zwyczajowo coś słodkiego. Tym razem lawendowe ciasteczka. Tak na pocieszenie i przeczekanie mało letniej aury.
I tym słodkim akcentem kończę na dzisiaj życząc Wam cudownych wakacji, wielu stopchwilek i ulotnych wrażeń oraz zachwytu nad pięknem, które nas otacza.Niech wszystko, co przeżyjecie i zobaczycie będzie inspiracją do dalszego twórczego działania.
Marysia