Czas wakacji, czas wielkiej laby, gdy nie musimy się śpieszyć i możemy robić nic. No, może nie zupełnie nic, ale zawsze, choć trochę, na luzie pożyć się udaje.
Wakacje, to doskonała okazja do spotkań, tych towarzyskich i tych, które szersze kręgi zataczają.
Tak i ze mną było, i o tym właśnie chciałabym Wam opowiedzieć, a że doznań wiele, to i post długaśny będzie. O cierpliwość więc proszę i na czytanie co drugiej linijki pozwalam.
A wszystko od odwiedzin Justynki, Doroty, Reni i Dusi się zaczęło.Przyjechały, posiedziały, pogadały, prezentami zasypały i poleciały...jak te sroczki z dziecięcej rymowanki.
Pozostały wspomnienia, kilka fotek i umówione kolejne spotkania.
Justynka takimi oto biżutkami mnie obdarowała, które do wakacyjnej aury pięknie pasują a mojej skromnej osobie szyku dodają.
Renia na deseczkach życiowych porad udzieliła
i o moją kreatywność zadbała, do działania na polu decoupagu zobowiązując
oraz ku pokrzepieniu ciała i duszy naleweczkę świąteczną i przetwory zostawiła.
Dusia, do nowego pokoju kolejne "żółciste" ozdoby dorzuciła i dzięki temu jeszcze piękniej się w nim zrobiło.
Dziękuję Wam dziewczyny za podarki i miło spędzony czas.
I tak moje tegoroczne wakacje rozpoczęłam, więc pełna optymistycznych myśli
walizeczkę spakowałam i w świat z M i przyjaciółmi wyruszyłam.
Na wschód w tym roku drogi nas zawiodły, na spotkanie z kresową kulturą, historią, kuchnią i nieopisanym pięknem tych ziem.
Przemówiły do nas wieki, przez zabytki Sandomierza, Zamościa, Lublina, Chełma i Lwowa.
Sandomierz,
nie tylko serialową turystyką tętniący, przywitał nas urokliwym ryneczkiem, po którym to filmowy Ojciec Mateusz na rowerze śmiga, a podwładni Możejki porządku pilnują.
Ucho igielne nasze gabaryty zmierzyło i na szczęście, do miasta wejść nam się udało,
a tam podziemna trasa, dawne piwnice kupieckie łącząca, gdzie dzielna Halina podstępem wrogów zwabiła, takie tajemnice przed nami odkryła.
oraz do degustacji wina w licznych sandomierskich winnicach zachęciła.
Wybór, jak widać spory, a i jakość trunku przednia.
Byłam, piłam i potwierdzić mogę, nawet dwie flaszeczki do domu przywiozłam.
Potem spacer wzdłuż wiekowych murów, które miasta i jego mieszkańców broniły. Nad całością monumentalna budowla sandomierskiego Zamku góruje i dawnej świetności miasta dowodzi.
Jeszcze jedno na rynek spojrzenie
i Bramą Opatowską, w dalszą drogę wyjście
W drodze do Zamościa dwa krótkie przystanki, jeden w Zaklikowie, gdzie nasza blogowa koleżanka Beatka, w ślicznym drewnianym domku mieszka, z ciężkimi przeciwnościami losu się zmagając.
Urzekła mnie ciepłem, serdecznością, prostolinijnością, hartem ducha oraz ogromną wiarą w to, że nadejdą lepsze dni.
Dziękuję Beatko za pyszną kawę i słodkości oraz radość jaką wyniosłam z naszego spotkania.
Zamość, powitał nas majestatycznym Ratuszem
piękną zabudową wokół Rynku Głównego
gdzie na tyłach kamienic zielenią obrośnięte podwórka się kryją, mieszkańców do wypoczynku i sąsiedzkich pogaduszek zachęcając,
oraz parkiem pełnym zieleni, kwiatów i wód.
Wieczorem miło było zasiąść w restauracyjnym ogródku, regionalne jadło i napitki degustując.
Z Zamościa niedaleko do Lublina, a tam słynny Zamek Lubelski wiele tajemnic kryjący, gdzie ludzkie losy się ważyły, bo przez wiele lat za więzienie służył
Stare Miasto piękną architekturą zachwyca
a fontanna miejska na deptaku wielu fanów w te upalne dni miała.
Niedaleko Lublina, Majdanek, miejsce, gdzie nawet ptaki śpiewać nie chcą, a ja tylko za Zofią Nałkowską powtórzę "Ludzie ludziom zgotowali ten los"
Kolejny dzień to wyprawa do Lwowa, która w stan osłupienia mnie wprawiła i do dzisiaj nadziwić się nie mogę, że tak może być.Pięć godzin spędzonych na granicy, potem w szaleńczym tempie "zwiedzanie", chwila na oddech, stanowczo za krótka, aby poczuć "ducha" tamtych czasów
i ...koniec wycieczki, jeszcze tylko parę godzin na granicy i w końcu normalność.Coś okropnego, to był moja pierwsza i chyba ostatnia ukraińska przygoda.
Pozostały zdjęcia, które "w biegu" udało się zrobić i kilka pamiątek w pośpiechu zakupionych.
Cmentarz Łuczakowski, gdzie prochy wielu Polaków spoczywają świadectwo o polskości tego miejsca dając
oraz Cmentarz Orląt Lwowskich, miejsce przez wiele lat zakazane i za śmietnik Lwowa służące, dziś, dzięki polskim inżynierom, i nie tylko, do dawnej rangi przywrócone.
I Adam Mickiewicz, u zbiegu ruchliwych ulic lwowskich stojący, do którego żadnego dojścia nie ma i wśród licznych aut kluczyć trzeba, aby wieszczowi bliżej się przyjrzeć.
Wyczyn taki z cudem graniczy, biorąc pod uwagę "wolną amerykankę", która na ulicach miasta się panoszy.
Nam się udało Adasiowi z bliska się pokłonić i na fotce umieścić.
Ostatnie spojrzenie na Lwów, z kopca Unii Lubelskiej, na Wysokim Zamku, ponad 400 m nad poziom morza wzniesionym, z ziemi z różnych stron Polski, usypanym.
Czas na wakacjach jakby wolniej płynie, ale i tak nadszedł koniec naszej kresowej przygody.
Ostatnia sobota, to wyprawa do Chełma, miasteczka u zbiegu trzech granic, polskiej, białoruskiej i ukraińskiej leżącego, więc wpływy tych trzech kultur tam zobaczyć można.
Przemierzyliśmy 1200 m podziemnej trasy, idąc śladami ludzi, którzy kredę, bogactwo tej ziemi, przed wiekami wydobywali.Spotkaliśmy Ducha Bielucha, który tajemnic tego miejsca strzeże i ochłodziliśmy się nieco, bo swoisty mikroklimat 9 stopni nam zaoferował.
Pokłoniliśmy się Matce Bożej w jej Sanktuarium, pospacerowaliśmy ulicami miasta i kawą z goframi naszą chełmską przygodę zakończyliśmy.
Oprócz miast i miasteczek pełnych murów o historii szepczących, wśród licznych lasów, pól i łąk, przycupnęły drewniane domki, które, gdyby tylko umiały o ludzkich losach wiele powiedzieć by mogły. O zwykłym życiu, codziennym trudzie, radościach i smutkach, z których nasza codzienność jest utkana.
No i nadszedł dzień powrotu. Z żalem opuszczaliśmy kresowe ziemie. Po drodze jeszcze na wzgórze Świętego Krzyża się wspięliśmy, aby pięknem Bazyliki i krajobrazu Gór Świętokrzyskich się zachwycić.
Tak przemówiły do nas wieki, ale piękno tej ziemi nie tylko w zabytkowych budowlach się kryje.
Przemierzając kilometry dróg (1900) z zachwytem przyglądaliśmy się dziełu, jakie natura stworzyła.
Zauroczyło nas piękno Roztoczańskiego Parku Narodowego, urzekły pola i łąki, które jak barwne wstążki wzniesienia i doliny oplotły, meandry rzek i strumieni i czas, który jakby wolniej płynął.
Wąwóz Królowej Jadwigi w Sandomierzu, piękne miejsce spacerowe,
Widok na Góry Swiętokrzyskie ze Świętego Krzyża,
widok z Gołoborza, miejsca, gdzie według legendy diabeł kamieniami rzucał
Roztoczański Park Narodowy, pełen zieleni i leśnych żyjątek,
słynne szumy na rzece Tanew, które na naturalnych uskokach płyt tektonicznych powstały, tworząc szumiące kaskady, miłe dla oka i ucha,
Jako, że wędrowcy posilić się muszą, więc i my w poszukiwaniu kresowych smaków do wielu knajpek zajrzeliśmy, miło przy suto nakrytych stołach czas spędzając, kalorii nie licząc i w tłuszczyk obrastając.
Przysmaki kuchni żydowskiej, czyli gęsie pipki, wątróbka w jabłkach, pierogi z gęsiną, sery i piwo z czterech rodzajów słodu ważone na długo w pamięci naszych kubków smakowych pozostaną
do tego oryginalny wystrój lokalu i przemiła obsługa na bardzo smakowity "popas" w Lublinie się składają.
Wakacje, to doskonała okazja do spotkań, tych towarzyskich i tych, które szersze kręgi zataczają.
Tak i ze mną było, i o tym właśnie chciałabym Wam opowiedzieć, a że doznań wiele, to i post długaśny będzie. O cierpliwość więc proszę i na czytanie co drugiej linijki pozwalam.
A wszystko od odwiedzin Justynki, Doroty, Reni i Dusi się zaczęło.Przyjechały, posiedziały, pogadały, prezentami zasypały i poleciały...jak te sroczki z dziecięcej rymowanki.
Pozostały wspomnienia, kilka fotek i umówione kolejne spotkania.
Justynka takimi oto biżutkami mnie obdarowała, które do wakacyjnej aury pięknie pasują a mojej skromnej osobie szyku dodają.
Renia na deseczkach życiowych porad udzieliła
i o moją kreatywność zadbała, do działania na polu decoupagu zobowiązując
oraz ku pokrzepieniu ciała i duszy naleweczkę świąteczną i przetwory zostawiła.
Dusia, do nowego pokoju kolejne "żółciste" ozdoby dorzuciła i dzięki temu jeszcze piękniej się w nim zrobiło.
Dziękuję Wam dziewczyny za podarki i miło spędzony czas.
I tak moje tegoroczne wakacje rozpoczęłam, więc pełna optymistycznych myśli
walizeczkę spakowałam i w świat z M i przyjaciółmi wyruszyłam.
Na wschód w tym roku drogi nas zawiodły, na spotkanie z kresową kulturą, historią, kuchnią i nieopisanym pięknem tych ziem.
Przemówiły do nas wieki, przez zabytki Sandomierza, Zamościa, Lublina, Chełma i Lwowa.
Sandomierz,
nie tylko serialową turystyką tętniący, przywitał nas urokliwym ryneczkiem, po którym to filmowy Ojciec Mateusz na rowerze śmiga, a podwładni Możejki porządku pilnują.
Ucho igielne nasze gabaryty zmierzyło i na szczęście, do miasta wejść nam się udało,
a tam podziemna trasa, dawne piwnice kupieckie łącząca, gdzie dzielna Halina podstępem wrogów zwabiła, takie tajemnice przed nami odkryła.
oraz do degustacji wina w licznych sandomierskich winnicach zachęciła.
Wybór, jak widać spory, a i jakość trunku przednia.
Byłam, piłam i potwierdzić mogę, nawet dwie flaszeczki do domu przywiozłam.
Potem spacer wzdłuż wiekowych murów, które miasta i jego mieszkańców broniły. Nad całością monumentalna budowla sandomierskiego Zamku góruje i dawnej świetności miasta dowodzi.
Jeszcze jedno na rynek spojrzenie
i Bramą Opatowską, w dalszą drogę wyjście
W drodze do Zamościa dwa krótkie przystanki, jeden w Zaklikowie, gdzie nasza blogowa koleżanka Beatka, w ślicznym drewnianym domku mieszka, z ciężkimi przeciwnościami losu się zmagając.
Urzekła mnie ciepłem, serdecznością, prostolinijnością, hartem ducha oraz ogromną wiarą w to, że nadejdą lepsze dni.
Dziękuję Beatko za pyszną kawę i słodkości oraz radość jaką wyniosłam z naszego spotkania.
Drugi w Szczebrzeszynie, gdzie muzycznie uzdolniony chrząszcz, do dzisiaj w trzcinie sobie brzmi i od czasu do czasu do zdjęć pozuje.
piękną zabudową wokół Rynku Głównego
gdzie na tyłach kamienic zielenią obrośnięte podwórka się kryją, mieszkańców do wypoczynku i sąsiedzkich pogaduszek zachęcając,
oraz parkiem pełnym zieleni, kwiatów i wód.
Wieczorem miło było zasiąść w restauracyjnym ogródku, regionalne jadło i napitki degustując.
Z Zamościa niedaleko do Lublina, a tam słynny Zamek Lubelski wiele tajemnic kryjący, gdzie ludzkie losy się ważyły, bo przez wiele lat za więzienie służył
Stare Miasto piękną architekturą zachwyca
a fontanna miejska na deptaku wielu fanów w te upalne dni miała.
Niedaleko Lublina, Majdanek, miejsce, gdzie nawet ptaki śpiewać nie chcą, a ja tylko za Zofią Nałkowską powtórzę "Ludzie ludziom zgotowali ten los"
Kolejny dzień to wyprawa do Lwowa, która w stan osłupienia mnie wprawiła i do dzisiaj nadziwić się nie mogę, że tak może być.Pięć godzin spędzonych na granicy, potem w szaleńczym tempie "zwiedzanie", chwila na oddech, stanowczo za krótka, aby poczuć "ducha" tamtych czasów
i ...koniec wycieczki, jeszcze tylko parę godzin na granicy i w końcu normalność.Coś okropnego, to był moja pierwsza i chyba ostatnia ukraińska przygoda.
Pozostały zdjęcia, które "w biegu" udało się zrobić i kilka pamiątek w pośpiechu zakupionych.
Cmentarz Łuczakowski, gdzie prochy wielu Polaków spoczywają świadectwo o polskości tego miejsca dając
oraz Cmentarz Orląt Lwowskich, miejsce przez wiele lat zakazane i za śmietnik Lwowa służące, dziś, dzięki polskim inżynierom, i nie tylko, do dawnej rangi przywrócone.
Opera Lwowska, piękna i dostojna, dzieło polskiego architekta profesora Zygmunta Gorgolewskiego.
I Adam Mickiewicz, u zbiegu ruchliwych ulic lwowskich stojący, do którego żadnego dojścia nie ma i wśród licznych aut kluczyć trzeba, aby wieszczowi bliżej się przyjrzeć.
Wyczyn taki z cudem graniczy, biorąc pod uwagę "wolną amerykankę", która na ulicach miasta się panoszy.
Nam się udało Adasiowi z bliska się pokłonić i na fotce umieścić.
Ostatnie spojrzenie na Lwów, z kopca Unii Lubelskiej, na Wysokim Zamku, ponad 400 m nad poziom morza wzniesionym, z ziemi z różnych stron Polski, usypanym.
Czas na wakacjach jakby wolniej płynie, ale i tak nadszedł koniec naszej kresowej przygody.
Ostatnia sobota, to wyprawa do Chełma, miasteczka u zbiegu trzech granic, polskiej, białoruskiej i ukraińskiej leżącego, więc wpływy tych trzech kultur tam zobaczyć można.
Przemierzyliśmy 1200 m podziemnej trasy, idąc śladami ludzi, którzy kredę, bogactwo tej ziemi, przed wiekami wydobywali.Spotkaliśmy Ducha Bielucha, który tajemnic tego miejsca strzeże i ochłodziliśmy się nieco, bo swoisty mikroklimat 9 stopni nam zaoferował.
Pokłoniliśmy się Matce Bożej w jej Sanktuarium, pospacerowaliśmy ulicami miasta i kawą z goframi naszą chełmską przygodę zakończyliśmy.
Oprócz miast i miasteczek pełnych murów o historii szepczących, wśród licznych lasów, pól i łąk, przycupnęły drewniane domki, które, gdyby tylko umiały o ludzkich losach wiele powiedzieć by mogły. O zwykłym życiu, codziennym trudzie, radościach i smutkach, z których nasza codzienność jest utkana.
No i nadszedł dzień powrotu. Z żalem opuszczaliśmy kresowe ziemie. Po drodze jeszcze na wzgórze Świętego Krzyża się wspięliśmy, aby pięknem Bazyliki i krajobrazu Gór Świętokrzyskich się zachwycić.
Tak przemówiły do nas wieki, ale piękno tej ziemi nie tylko w zabytkowych budowlach się kryje.
Przemierzając kilometry dróg (1900) z zachwytem przyglądaliśmy się dziełu, jakie natura stworzyła.
Zauroczyło nas piękno Roztoczańskiego Parku Narodowego, urzekły pola i łąki, które jak barwne wstążki wzniesienia i doliny oplotły, meandry rzek i strumieni i czas, który jakby wolniej płynął.
Wąwóz Królowej Jadwigi w Sandomierzu, piękne miejsce spacerowe,
Widok na Góry Swiętokrzyskie ze Świętego Krzyża,
widok z Gołoborza, miejsca, gdzie według legendy diabeł kamieniami rzucał
Roztoczański Park Narodowy, pełen zieleni i leśnych żyjątek,
słynne szumy na rzece Tanew, które na naturalnych uskokach płyt tektonicznych powstały, tworząc szumiące kaskady, miłe dla oka i ucha,
Jako, że wędrowcy posilić się muszą, więc i my w poszukiwaniu kresowych smaków do wielu knajpek zajrzeliśmy, miło przy suto nakrytych stołach czas spędzając, kalorii nie licząc i w tłuszczyk obrastając.
Przysmaki kuchni żydowskiej, czyli gęsie pipki, wątróbka w jabłkach, pierogi z gęsiną, sery i piwo z czterech rodzajów słodu ważone na długo w pamięci naszych kubków smakowych pozostaną
do tego oryginalny wystrój lokalu i przemiła obsługa na bardzo smakowity "popas" w Lublinie się składają.
Kuchnia ormiańska, w kozieradkę i tymianek obfita, deską peklowanej słoniny i suszonej wołowiny, jako "zagrychą" do piwa nas uraczyła, a na danie główne pyszne szaszłyki i pstrąga w lawaszu zaserwowała.Ja dodatkowo na miseczkę zupy z pokrzyw się skusiłam i przyznać muszę, że warto było.
W ogródku restauracyjnym, u Ojca Mateusza,w piękne regionalne stroje ubrane dziewczęta, kugiel z Czermna nam zaserwowały, jako danie, z którego tamte ziemie słyną. Zdjęcia nie pokażę, bo na sobotnie przyjątko, jako danie główne przygotować zamierzam i wtedy kilka fotek na blogu umieszczę.
W Zamościu, przy piwie biłgorajskim i zwierzynieckim wieczory spędzaliśmy z bogatego menu dań regionalnych pyszności wybierając. Na naszym stole gościły pstrągi w towarzystwie pieczonych ziemniaków, łososie na pęczaku suszonymi pomidorami przyprawionym, żeberka w miodzie i słynny pieróg biłgorajski, kaszą nadziewany. Oj rosły boczki, rosły, ale raz się żyje i czasem, bez oporów z tego życia skorzystać trzeba, na potwierdzenie tej tezy zdjęć kilka.
W zagrodzie Guciów przepyszny smalec, cieplutki chleb na zakwasie i domowe wędliny bimberkiem, ku pokrzepieniu serc i nie tylko, zapiliśmy.
Na pożegnanie żur w pięknym naczyniu podany
i to już koniec "nieba w gębie", autostrada fast foody tylko serwowała, do parteru nasze kubki smakowe sprowadzając.
Nieco "przerośnięci" w nasze nizinne strony wróciliśmy, przywożąc ze sobą wspomnienia fotkami poparte, dwie flaszeczki sandomierskiego wina, buteleczkę bimberku, ukraińską wódeczkę i koniak, zestaw narzędzi z belgijskiej czekolady oraz chałwę, z której Ukraina słynie.
Na powakacyjne spotkanie z przyjaciółmi słynne zamojskie cebularze upiekłam i w ten sposób kresową kuchnię do Wielkopolski przeniosłam.
Oj, chyba przynudziłam Was trochę, ale krócej, tych dziewięciu dni pokazać nie potrafiłam.
Dziękuję Wam za wspólną wędrówkę i mam nadzieję, że nie był to dla Was czas stracony.
Pozdrawiam Was po wakacyjnie i za nadrobienie blogowych się zabieram.
Marysia
piękny czas i tyle pieknych miejsc zwiedziliście , posmakowaliscie...
OdpowiedzUsuńTak to był piękny czas. Takie wyprawy budzą apetyt na jeszcze.
UsuńBardzo "pracowicie" spędziłaś urlop ale ile pięknych miejsc zobaczyłaś i ile regionalnych potraw posmakowałaś. W większości tych miejscy i ja byłam i bardzo miło wspominam te wycieczki . Konkretne suweniry przywiozłaś :-).
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i dziękuję za ta fantastyczną wirtualną wycieczkę.
Tak, to rzeczywiście był pracowity czas i czasem czuło się zmęczenie,ale wtedy pomagały konkrety a i kalorie łatwiej się spalały.Pozdrawiam.
UsuńMarysiu! Rzut beretem ode mnie byłaś. Troszkę z Chełma trzeba było zboczyć i już na ścieżkach Poleskiego Parku Narodowego połaziłybyśmy:)
OdpowiedzUsuńFajna fotorelacja. Uściski:)
Szkoda, że się nie zgadałyśmy. Miło byłoby się spotkać.
UsuńPiękne miejsca - krajobrazy, domy, natura. Cudo! Ja tylko raz odwiedziłam Zamość:)
OdpowiedzUsuńTego żarełka to zazdroszczę;)))
Piękne prezenty od blogowych koleżanek.
Żarełko było przednie i jest czego zazdrościć, przypuszczam, że temu w UK do niego daleko.Pozdrawiam i życzę wielu "podniebnych" rozkoszy, gdy przyjedziesz do Polski, będzie wygodniej na rowerze jeździć.Pozdrowienia i uściski.
UsuńDziękuję Marysiu za wspaniałą wirtualną wycieczkę, piękne miejsca zwiedziliście, a Beatka mieszka w cudnym domku. Pocieszyłaś mnie, że w tym wszystkim jest pełna nadziei, bo to bardzo ważne. Śliczne niespodzianki przygotowały dziewczyny. Pozdrawiam z Wielkopolski.:)
OdpowiedzUsuńDzięki Wielkopolanko, ja też stąd. Lubię moją krainę, ale czasem trzeba inne smaki poznać i poza horyzont spojrzeć.Po powrocie domowe jadło lepiej smakuje.
Usuńwspaniałe zakątki zjechaliście:)
OdpowiedzUsuńte bułeczki niammmmm/już ślinka cieknie a wizyty super do zobaczenia:)
Do zobaczenia, bułeczki upiekę.
UsuńZnane mi i lubiane tereny , bo to moje strony zwiedziliście :)
OdpowiedzUsuńRównież dziękuję za spotkanie , a dom to tak pięknie wygląda na zdjęciu ,że aż ze zdziwieniem mu się przyjrzałam :))
Fajnie jest tak wyrwać się na wakacje i zobaczyć oraz posmakować coś nowego !
Dom nie tylko na zdjęciu pięknie wygląda, on taki jest i mieszka w nim prawdziwa miłość i dobro.Na wakacje zapraszam na niziny, tez jest pięknie.
UsuńMarysiu! Piękne prezenty otrzymałaś od koleżanek, Wakacje miałaś wspaniałe, Dużo zwiedziliście i wiele ciekawych potraw spróbowaliście, Dziękuję Ci za tą wirtualną wycieczkę, Pamiątki również ciekawe sobie przywiozłaś - Pozdrawiam Cieplutko
OdpowiedzUsuńDziękuję Krysiu i zachęcam do podróży, tych bliższych i dalszych.Warto czasem spojrzenie na naszą codzienność odświeżyć innych "podglądając".Pozdrawiam.
UsuńPiękna wyprawa, tylko pozazdrościć (pozytywnie;-)). Dobrze, że to ucho igielne było na początku, bo po zakończeniu to mogłoby być różnie zważywszy na menu:-) Czekoladowy majsterkowicz niesamowity:-)
OdpowiedzUsuńZ tym uchem masz rację, na końcu wyprawy trzeba by było drogi okrężnej szukać.Gdy na majsterkowicza przyjdzie czas, to śrubką Cie poczęstuję.
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam z wielkim zainteresowaniem, bo oprócz Lwowa, byłam w pozostałych miejscowościach i one wszystkie równie mnie oczarowały. Ale takich smakowitości nie jadłam i chyba najwięcej czasu!!!im w tym poście poświęciłam:-) Piękna wyprawa Marysiu.
OdpowiedzUsuńDziękuję Basiu i do degustacji zachęcam.Następnym razem w Twoje strony zajrzę, bo tak bardzo Zalipie chcę zobaczyć.
UsuńSuper wycieczka- dziękuję, piękne miejsca odwiedziliście, wspaniała ta nasza Polska, a spotkanie miło wspominamy i dziękujemy Dusia
OdpowiedzUsuńPolska piękna jest to prawda i naprawdę warto na wędrówkę się wybrać.
UsuńPiękne wakacje, zarówno te w wersji domowej, jak i wyjazdowej. Świetnie, że udało Wam się tak wiele zobaczyć i poczuć klimat i smak tamtych miejsc. Pięknie. Pozdrawiam serdecznie i cieszę się, że prezent się spodobał, bo robiony zupełnie w ciemno :-)
OdpowiedzUsuńWakacje rzeczywiście udane i już następne planujemy.Mam nadzieję, że będą równie udane.
UsuńMarysiu nie przebudziłas tylko zabrałaś nas ze soba na wyprawę! Kusisz pysznościami i pięknymi miejscami wiec innej opcji nie ma... Ciesze sie ze urlop mieliście bardzo udany! Sciskam :)
OdpowiedzUsuńDziękuję Agatko i cieszę się, że dzięki mojemu wpisowi udało Ci się te piękne miejsca zobaczyć. Polecam odwiedzić je w realu.Pozdrowienia i uściski dla całej gromadki.
UsuńOj działo się. Piękna spotkanie i podróż.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Dziękuję.
UsuńPiękna ta Twoja opowieść.
OdpowiedzUsuńJa też lubię takie objazdówki.
No to witaj w klubie.
UsuńUrlop Wam się udał jak widzę! :D Moje rodzinne strony odwiedzone - w dumą mówię, że tu pięknie, a Twoje zdjęcia - tylko potwierdzają :) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńOj naprawdę pięknie.Dziękuję i pozdrawiam serdecznie.
UsuńO i to sa wakacje. Piękne tereny zobaczyłaś i przekonałaś wszystkich ,że Polska to nieprzeciętny kraj. Szkoda, że do Przemyśla nie dojechałaś, bo miasto cudnej urody i wielokulturowe, a ludzie przemili i gościnni. Będzie okazja by powrócić w tamte strony. Spotkania z dziewczynami po troszę zazdraszczam. Miło tak spotkać się i pogadać. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńDziękuję Haniu. Przemyśl rzeczywiście jeszcze przed nami, mam nadzieję, że uda nam się jeszcze w te strony pojechać.Na kolejne blogowe spotkania już dziś się cieszę.
UsuńWspaniały urlop, Marysiu!
OdpowiedzUsuńI ja te rejony kilka lat temu zwiedzałam i z chęcią tam jeszcze powrócę..., szczególnie do knajpki żydowskiej :-)
A Dziewczyny pięknie Cię obdarowały i miło, że udało Wam się spotkać.
Knajpka świetna, gorąco polecam. Dziękuję za odwiedziny i pozdrawiam serdecznie.
UsuńOj, odwiedziłaś miejsca, które od dawna są na mojej liście. Ale mam tam dość daleko, dlatego przegrywają z bliższymi atrakcjami.
OdpowiedzUsuńJa też mam daleko, ale pojechałam i nie żałuję. Bliższe atrakcje poczekają.
UsuńPiękną wycieczkę miałaś! Wszędzie tam byłam oprócz Lwowa..
OdpowiedzUsuńWschód do moje rodzinne strony, chociaz ten Wschód to akurat dla mnie Daleki Wschód ;D
Ale wspomnienia będą piękne, no i to wspaniałe jedzenie...aż się głodna zrobiłam od oglądania...chyba pojde coś pożreć...Kota! Idziemy żreć po nocy! Bo wiesz...kot to najlepszy przyjaciel kobiety...Nie powie - "czego żresz po nocy kobieto"! Będzie żarł razem z nią! ;)
Więc żryjcie sobie, na zdrowie!Dzięki za odwiedziny, dobrze, że znów jesteś. Stęskniłam się za Tobą.
OdpowiedzUsuńSuper wycieczka w moich rejonach. Większość tych miejsc zwiedziłam. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńWspaniała fotorelacja z wyprawy na Wschód. Cóż za niezwykła podróż -nie tylko historyczna, ale i kulinarna... Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuń