wtorek, 27 listopada 2018

Pasje cudnie poplątane

Oj, plątały się niteczki przy Justynki ogromniastym stole w jadalce, klunkrami, po brzegi wypełnionym. Z rąk do rąk się przemieszczały, wokół czółenek się motały, przez igielne ucho przejść próbowały, aby potem, w dziurki kanwy trafiać.Między nimi, papierowe paseczki, wokół zmyślnej igiełki tańcząc, cudne kształty tworzyły.
I tak sobie tańczyły, przez dwa wieczory i ranek, rozmowom i śmiechom się przysłuchując.
Głośno wypowiadane myśli, wspomnienia i fachowe porady, wokół okazałego żyrandola krążyły, cudną atmosferę tworząc.
A wszystkiemu towarzyszyły,cudny i pełen dobroci uśmiech Justynki, lekkość, swoboda i naturalność Dorotki, quillingowa pasja i zdolności pedagogiczne Elżbietki, determinacja i szczerość Ani, oraz profesjonalizm i cierpliwość Olki.
Czyż można wyobrazić sobie lepszy team?



Od czasu do czasu, zwykła codzienność przy stole siadała, klapsznity lub klapsztule serwując, a we antreju na byfyju stoła szolka tyju, aby prozaiczny głód i pragnienie, zgromadzonych niewiast zaspokoić.
Jako, że w antrejce na ryczce stały pyry w tytce, więc Justynka z Dorotką, kulinarny użytek z nich zrobiły i do pysznych gołąbków podały.
Jednak, to nie koniec podniebiennych doznań, bo polędwiczki w śmietanowo-bedkowym sosie, przepyszne zupy kremy oraz  jarmużowe chipsy na zaproszenie do stołu cierpliwie czekały, smakowitymi zapachami kusząc.
Na osłodę serniczek w czekoladowej polewie, suto rodzynkami okraszony oraz szarlotkę z aromatycznymi jabzami pod bezą ukrytymi podano, na pokuszenie nas wodząc.
I jak tu szlankownym czy gryfnym być, kiedy jedza taka smakowita była?

I w taki oto sposób czas, Justynkowymi zegarami dźwięcznie odmierzany, upływał i o nieuchronnym końcu spotkania przypominał.
Aż w końcu nastała ta chwila, gdy łezka w oku się zakręciła, cóż, wszystko,co dobre szybko się kończy , do bany więc wsiąść trzeba było i do naszej zwyczajnej zwyczajności wrócić.
I mimo wielu bardzo pozytywnych emocji i niezapomnianych wrażeń, 
miło było na powitanie słodki kwiatek dostać i do kochanych osób się przytulić.
Szczypta egoizmu ożywczo podziałała i inaczej na zwyczajną zwyczajność pozwoliła spojrzeć.

Dziękuję Wam dziewczyny za zaproszenie do Waszego grona, za przemiłe spotkanie, pełne humoru, życzliwości i cennych wskazówek, za upominki, którym dopiero w domu z uwagą się przyjrzałam i ich pięknem, w spokoju, zachwycić się mogłam.



Dziękuję za cenne nauki, które od mistrzyń pobierać mogłam, jednak jak widać,dość oporna na nowe jestem, i frywolitkowe czółenko, w moich rękach zgrabnie smykać się nie chce.


Troszkę lepiej z quillingiem mi poszło, ale...


Pierwsze koty za płoty, więc tymczasem prace zdolniejszych pochwalę, a moje umiejętności doskonalić obiecuję.




Takie są moje wspomnienia, a głowa rozmyślań pełna.
Pierwszy odcinek serialu  mamy już za sobą, teraz do kolejnego nowy scenariusz napisać trzeba, aby swoje pasje dalej cudnie plątać.
 Zajrzyjcie jeszcze do Justynki, Dorotki, Olki, Elżbietki i Ani, bo nasze relacje, jak puzzle , w jedną całość się składają, pełniejszy obraz tworząc.

Pozdrawiam

Marysia

poniedziałek, 19 listopada 2018

Szczypta egoizmu

Pisałam kiedyś o zwyczajnej zwyczajności, którą kocham i do której przywykłam, ale czasami, gdy jej ciężar zbyt mocno przygniata i codziennym wyzwaniom trudno sprostać,  mam ochotę na tytułową szczyptę egoizmu, taką chwilę tylko dla siebie samej. 
Chwilę, gdy codzienne obowiązki czapki niewidki przywdziewają, gdy czas nie ma znaczenia, a rozbiegane myśli zwalniają, rozmyślaniom i marzeniom miejsce robiąc.
Wtedy z kosmetyczką i fryzjerką się umawiam, do biblioteki biegnę, katalogi modowe przeglądam i nie przejmuję się pustą lodówką, czy brakiem obiadu. 
Przecież każdy z domowników widzi kurz na meblach, stertę prania do prasowania czy okna przez deszcz zabrudzone i dwie ręce ma, więc w czym rzecz?
No właśnie, w czym rzecz, chyba w tym, że my, kobiety trochę inaczej świat postrzegamy, a dom i rodzina centralną jego część stanowią. Widzimy nieco inaczej i w role ewangelicznej Marty, tak a priori, bez sprzeciwu się wcielamy. Genetycznie zakodowana rola domowej westalki, w większości przypadków, górę bierze, mimo, że współczesność inne role nam wyznacza i bardziej atrakcyjnymi ofertami kusi. Jednak wrodzona kobiecość, wrażliwość i potrzeba kochania, pierniki  piec, dom świątecznie ozdobić i niedzielne obiadki serwować nakazuje. O innych bardziej prozaicznych dowodach kobiecego rodzinie oddania nie wspomnę, bo przecież wszystkie "Marty" je doskonalą znają i tylko dzięki ogromnym pokładom miłości i oddania, sprostać im potrafią..
 Jak widać, nie każdej z nas dane  jest leżeć i pachnieć, więc chociaż szczyptę egoizmu, od czasu do czasu, zafundować sobie mamy prawo, bez jakichkolwiek wyrzutów sumienia. Tak myślę i tego trzymać się będę.
I za tym tokiem myśli idąc, robótkowaniu i blogowaniu z przyjemnością się oddaję, nowe znajomości nawiązuję i swoje własne, dalekie od codzienności, ścieżki wydeptuję.
Dzisiaj więc z odrobiną kobiecości na spotkanie z Wami przybywam, i takie oto łazienkowe przydasie ze sobą przynoszę.
Haftowane wdzianka na waciki, które oprócz praktycznej, również dekoracyjną rolę pełnić mają.
Jedno w mojej miętowej łazience zawisło, drugie, do Tej, która pomarańczowe akcenty lubi, wkrótce pojedzie.









Jednocześnie w zabawie u Reni udział wezmą i potrzebę świętowania zaspokoją.

Jeszcze tylko ostatnie imieninowe wyzwanie, w którym Mikołaj główną rolę miał odegrać
i ... pora czapki niewidki z codziennych obowiązków zdjąć i ze stertą prasownia, kurzem, brudnymi oknami... się rozprawić, aby z czystym sumieniem kolejną chwilę dla siebie zaplanować i przeżyć.
Wśród takich rozmyślań mikołajowa karteczka powstała i na ostanie już, szkoda!,imieniny miesiąca u Hanulka czeka.









Miłego tygodnia, szczyptą egoizmu przyprawionego, Wam życzę. 

Marysia



niedziela, 11 listopada 2018

Siła tradycji

Wiem, dzisiaj 11 listopada, wielki dzień dla nas wszystkich, ale ja nie o historii i patriotyzmie chcę pisać, zostawiam to tym, którzy większą wiedzę i doświadczenie na ten temat mają.
Ja, o zwykłych, a zarazem niezwykłych sprawach chcę dzisiaj z Wami "pomówić". 
O tym, co w takich dniach, jak dzisiejszy, w duszy mi pogrywa.
Pozwólcie więc, że za wątek, tradycją zwany, dzisiaj sięgnę.
Od tych wielkich zacznę, 
a więc o biało-czerwonych flagach porozmyślam, które w jesiennym słońcu na wietrze trzepoczą i o naszej tożsamości świadczą. I tu dość przykra konkluzja, bo niezbyt ich wiele w oknach mieszkańców mojego miasta powiewa. Ja, z domu szacunek do Ojczyzny wyniosłam, i nawet wtedy, gdy nie wolno było, flagę wieszałam.Ta tradycja do naszego domu, jako posag, przeniesiona została i mam nadzieję, że tu pozostanie.
Potem wielopokoleniowe, nieco pompatyczne, spotkanie w kościele, gdzie modlitwa za Ojczyznę udziałem wielu się stanie, oraz uroczyste Boże coś Polskę, niejedno serce poruszy.
Jeszcze tylko hołd poległym oddać należy, w słowa Mazurka Dąbrowskiego się wsłuchać
i do domu wrócić można, aby rodzinne tradycje z tym świętem związane, wspólnie z bliskimi i przyjaciółmi kultywować.


Od gęsi więc zacząć należy, bo przecież "na Marcina gęsina" być powinna, więc i u nas była.
Na świątecznym stole, jako przystawka, gęsi pipek się pojawił, czyli kaszą i podrobami gęsia szyja nadziewana.


Potem czernina, słodko-kwaśna "czarna polewka", obficie suszonymi owocami ubogacona, wyjątkowego smaku jej nadając i wspomnienia z dzieciństwa przywołując.


Następnie, złotą skórką i przyrumienionymi jabłkami kusząc, pieczyste w towarzystwie pyz, obficie smakowitym sosem polanych, i modra kapusta z dodatkiem goździków, na stole zapanowały, a na uboczu, skromniutko pierogi z gęsiną przysiadły, na zainteresowanie biesiadników licząc.


I tyle na temat gęsiny, i tradycyjnych potraw z nią związanych.
Ale przecież w tym dniu o rogalach zapomnieć się nie godzi, więc i one na stół zaproszone zostały.


I tak świątecznej tradycji, z Niepodległą związanych, zadość się stało.
To są piękne zwyczaje, z pokolenia na pokolenie przekazywane, i o nich głośno mówić należy, światu pokazywać, aby nasze gęsi, obok indyka i innych światowych frykasów, godne miejsce zająć mogły.
Po tak sutym obiedzie, aby w gęsi tłuszczyk nie obrosnąć na kanapie zalegając, na spacer brzegiem jeziora wybrać się trzeba było i jeszcze raz piękno jesieni podziwiać.







Listopadowe święta prawie za nami, chociaż jeszcze Andrzejki i Katarzynki na swoje pięć minut czekają, ale o tym może kiedy indziej napiszę.
Dzisiaj jeszcze słów kilka o świątecznym kartkowaniu, bo Ania i Ulka, tradycyjnie, co miesiąc na nasz odzew czekają.
Najpierw aninowe bingo, czyli biały, gałązka świerku i haftowany ptaszek, na zupełnie przypadkiem w biało-czerwonej tonacji kartce zrobionej przysiadły i w ten sposób w klimat dzisiejszego dnia się wpasowały.









Kolej na mapkę Ulki, która tak jakoś mi "przypasiła", że aż dwie przedstawicielki StopChwilkę w zabawie zaprezentują.Obie w kolorach ziemi, skromne, nieco w formie oszczędne i tylko małymi złotymi gwiazdeczkami świątecznie połyskują.










I to by było na tyle.
Mam nadzieję, że dzisiejszą pisaniną  Was nie zanudziłam.
Miłego świętowania życzę i radości z tego, że Niepodległą mamy i związane z nią tradycje kultywować nam wolno.

Marysia




poniedziałek, 5 listopada 2018

Przebrzmiały...

... zdrowaśki, przygasły światełka wspomnień, przycichły rozmowy przy stole,
w galeriach handlowych nieśmiało, przez gwar ludzkich głosów, nutki świątecznych piosenek się przebijają,
na sklepowych regałach świąteczne błyskotki kolorami wabią,
a ja ...
zwyczajnej zwyczajności się oddaję, chociaż przepis na pierniki już wyjęłam i na tamborek świąteczne wzorki zaprosiłam.
A ta moja codzienność,
 to wokół stołu krzątanie, aby zaproszonym gościom dogodzić,
imieninowych upominków pakowanie, aby solenizantki, mam nadzieję, ucieszyć,
kulturalne z mężem wypady poczynić,
i codzienne obowiązki spełnić.
Ale po kolei.
najpierw wokół stołu się pokręcę i kilka smakołyków Wam zaserwuję, które być może do gustu Wam przypadną i skosztować ich zechcecie.


Na początek rolada szpinakowa z łososiem,


carpaccio z buraków


i ze suszonego schabu,


 aby apetyt rozbudzić.
Potem zupa cebulowa na białym winie, z grzankami pod serową pierzynką
i w końcu danie główne, czyli kugiel, na który przepis, z Lubelszczyzny przywiozłam.
Potem jeszcze słodyczy troszeczkę, w wiśniach i śliwach z domowych nalewek ukrytej


 i ... po przyjęciu.

Czas teraz na imieninowe spotkania do przyjaciół pospieszyć, a że solenizantki drobnymi prezentami obdarować wypada, więc kolejna dama powstała, gdzie motyl tym razem, miejscówkę na dłoni sobie znalazł. Mam nadzieję, że poprzedniczce do gustu przypadnie i miejsce, w planowanym tryptyku, znajdzie.




Jako, że za kamiennym murkiem bardzo jesiennie  się zrobiło, a tym samym motyli sezon się skończył, trzy osobniki, kolory ziemi przybrawszy, do tej, która w tych barwach gustuje, dzisiaj poleciały, odpowiedniego miejsca dla siebie poszukać.







Jeszcze o kulturalnych przeżyciach słów kilka i do codziennych obowiązków powrócę.
Zacznę od pieśni i tańca, które w pięknym wydaniu zespół Śląsk  zaprezentował. Podziwialiśmy wszystko, talent śpiewaczy, taneczny i muzyczny artystów, ich urodę i wdzięk, przepiękne stroje, zachwycającą choreografię i perfekcję wykonania. To była prawdziwa uczta dla ducha i świadectwo tego, że nasza polska kultura i tradycja w niczym innym narodom nie ustępuje, a owacje na stojąco i bisy o wysokim poziomie występu świadczyły.
Wczoraj zaś do kina się wybraliśmy, aby swoje własne spojrzenie, na głośny ostatnio kinowy hit mieć, i wśród różnych, kontrowersyjnych wypowiedzi się nie pogubić. O filmie i moich wrażeniach pisać nie będę, bo każdy na ten temat swoje zdanie mieć powinien, tym bardziej, że temat bardzo drażliwych sfer dotyka, ale nie mogę milczeniem pominąć, prostackiego "rżenia" jednego z widzów, gdy nikomu innemu do śmiechu nie było, a filmowe kadry bardzo delikatnych strun dotykały.
Ot, takie życie i kolejny dowód na to, że ludzkich zachowań jedną miarką mierzyć się nie da.

I tym, nieco zrzędliwym akcentem, moje dzisiejsze z Wami spotkanie kończę.
Miłego tygodnia życzę

Marysia