Zainspirowana Siedliskiem, Janusza Majewskiego, Rozlewiskiem, Małgorzaty Kalecińskiej oraz Rzeką ludzi osobnych, Katarzyny Enerlich postanowiłam namówić męża i przyjaciół na wakacyjną wędrówkę po Podlasiu i Mazurach.Udało się i dzięki temu mogliśmy przenieść się na kilka dni do innej czasoprzestrzeni, gdzie wskazówki zegara zdają się wolniej poruszać a natura od rana zagląda do okien. Oszołomiła nas bujność wszechobecnej zieleni, połyskujące w słońcu tafle jezior, przycupnięte na skraju lasów drewniane domostwa, bociany na łąkach, snopy zboża na polach i szczęśliwe krowy na pastwiskach.Do tego niczym nie zakłócone cisza i spokój. Cudnie.
Zatrzymaliśmy się niedaleko Suwałk, w miłym pensjonacie Folwark Hutta, położonym na skraju Wigierskiego Parku Narodowego, w bezpośrednim sąsiedztwie urokliwego jeziora.Świetne warunki do wypoczynku, smaczne śniadania złożone z regionalnych, ekologicznych produktów, pomocna i uprzejma obsługa i przystępna cena.
Do dyspozycji gości kajaki, rowery i restauracja Komosianka z regionalnymi potrawami. Doskonałe miejsce na wypady do pobliskich atrakcji turystycznych.
Jako pierwszy, "ofiarą" naszych wszędobylskich dusz padł Wigierski Park Narodowy, a w nim pokamedulski zespół klasztorny i edukacyjny rejs stateczkiem ze szklanym dnem po jeziorze Wigry. Zdjęć przez szklane bulaje nie udało się zrobić, ale kilka interesujących widoków owszem.
A oto klasztor widoczny od strony wieży widokowej. Po lewej i prawej dawne domki mnichów, obecnie pokoje hotelowe.
Apartamenty Św. Jana Pawła II, który w roku 1999 był gościem klasztoru.
A u podnóża wzniesienia...komercja, czyli stragany z pamiątkami niekoniecznie związanymi z regionem i kultem religijnym. Oto jeden z nich z regionalnymi wyrobami cukierniczymi, czyli sękaczami, mrowiskami, makowcami i innymi smakołykami wypiekanymi głównie na bazie maku, miodu i bakalii. Słodkie i bardzo tuczące,
i zakupione przez nas słodkości.
Po takiej dawce kalorii trzeba było znaleźć sposób na ich spalenie. Wypadło na góry, Zamkową i Cisową, wzniesienia nieco powyżej 200 m n.p.m.. Niby nie wysokie, ale posapaliśmy trochę. Za to na szczytach, widoki zapierały dech w piersiach. Zresztą zobaczcie sami.
I tak minął dzień pierwszy.
Następny przyniósł kolejną ucztę dla oczu i ogromne wrażenie, jakie wywarły na nas Stańczyki, monumentalne wiadukty kolejowe wzorowane na architekturze starożytnych akweduktów.Chociaż zdewastowane i rozkradzione przez Rosjan, nadal budzą podziw i respekt przed wiedzą i umiejętnościami inżynierów i mistrzostwem budowniczych.A widok z traktu spacerowego na ich szczycie nie ma sobie równych. Wijące się w dole ścieżki, rzeczka, mostki i maleńkie postaci ludzi widzianych z góry, to naprawdę niezapomniane wrażenia.
Wyprawa dość karkołomna więc zapada decyzja o uzupełnieniu zapasów energetycznych. Idąc za radą Wujka Google zasiadamy przy biesiadnym stole w Karczmie Polskiej w Suwałkach. Klimatyczne wnętrze, smaczne, warte grzechu regionalne jadło, przemiła obsługa a po obfitym posiłku ...nieodparta chęć drzemki.
Poniżej, na drewnianym półmisku kartacze, pielmieni, golonka w miodzie i piwie, kiszka ziemniaczana, bliny i ogórki małosolne. Pychota tłuszczem opływająca. Kalorii przezornie nie liczyłam, nie chciałam sobie i innym psuć humoru.
I jeszcze raz kartacze.Widzicie jak apetycznie skrzy się tłuszczyk?
I tak minął dzień drugi.
Kolejny, to poszukiwanie Polski w Wilnie. Powstrzymam się od opisywania zabytków, bo bardziej fachowe zdjęcia i informacje można znaleźć w netcie, opowiem tylko o tym, co w sposób szczególny utkwiło mi w pamięci.
Bardzo pomocna i miła obsługa w Informacji turystycznej, ale tylko w języku angielskim,rosyjskim i litewskim mimo, że pan miał polskie korzenie i doskonale rozumiał nasz język. Podobnie w restauracjach, sklepach i innych miejscach odwiedzanych przez turystów. Niemniej jednak wyposażeni w mapę z naniesionymi przez pana z Informacji uwagami udaliśmy się na blisko siedmiogodzinny spacer po Wilnie. Piękne miasto, pełne polskich śladów, a wśród nich od wieków królująca Matka Boska Ostrobramska, ta o której pisał Mickiewicz, do której pielgrzymują pątnicy z różnych stron Europy i świata. My też pokłoniliśmy się Ostrobramskiej Pani powierzając jej nasze troski i kłopoty.
Podniesieni na duchu poszliśmy w kierunku cmentarza na Rossie, pięknej, sięgającej XVIII wieku polskiej nekropolii ,o której L. Rydel pisze:
„Cmentarz jest rozległy i dziwnie piękny. Samo jego położenie niezwykłe: rozkłada się on tarasowato na stoku dość pochyłego pagórka. Osobny urok nadają mu rozłożyste stare drzewa, rosnące gęsto i nieregularnie, jak w lesie. Między nimi wiją się swobodnie, wspinają w górę i schodzą w dół ścieżki, snujące się kręto wśród mogił. Tak przynajmniej wygląda najstarsza, najrozleglejsza, trochę dzika i właśnie dlatego najpiękniejsza część tego leśnego cmentarza. Latem, kiedy przez konary okryte gęstwą liści ledwie przedzierają się słoneczne promienie, w gałęziach rozśpiewają się ptaki, a ziemia okryje się kwieciem leśnym, przecudny musi być ten cmentarz na Rossie.”
W drodze powrotnej zajrzeliśmy na wileńskie podwórka
odpoczęliśmy w jednym z licznych ogródków restauracyjnych, którego atrakcją było lokalne wileńskie piwo i huśtawka dla odważnych zawieszona pod mostem
a wszystko działo się na oczach wileńskiej syrenki.
I tak minął dzień czwarty.
Kolejny przywitał nas pięknym słońcem zachęcającym do leniuchowania. Były więc kajaki, spacery, i długie w noc Polaków rozmowy.
Następnego dnia wybraliśmy się na poszukiwanie śladów starowierców, ludzi słynących z prostego życia, pracujących ciężko w zgodzie z naturą, bezgranicznie ufających Bogu i posłusznych Jego prawom.Ku Jego chwale budują molenny, czyli domy modlitwy, architektonicznie podobne do cerkiew. Oto, co udało nam się znaleźć.
Stara, nieczynna już molenna w Wodziłkach i podupadłe domostwa staroobrzędowców.
Odrestaurowana molenna w Gabowych Grądach, gdzie potomkowie pierwszych osadników wiodą normalne życie , niestety, coraz częściej odstępując od przekazywanych im z dziada pradziada zwyczajów.
I jeszcze wnętrze molenny w Suwałkach
I tak minął dzień piąty.
Dzień szósty i ostatni spędziliśmy w Augustowie, gdzie popłynęliśmy w rejs pięknym katamaranem podziwiając jeziora i słynną dolinę Rospudy.
Jednym słowem utonęliśmy w zieleni, ciszy i spokoju.Po rejsie obiad w portowej restauracji
Pod Jabłoniami,gdzie uraczyliśmy się pysznymi pierogami ze szczupakiem w sosie kurkowym z suszonymi pomidorami. Polecam danie i restaurację.
Dzień zakończyliśmy w Suwałkach, gdzie za namową Marii Konopnickiej przemierzaliśmy miasto śladami krasnoludków.
Wieczorem jeszcze pożegnanie z naszym jeziorem, kormoranami , perkozem i ...rankiem w niedzielę powrót do rzeczywistości.
W drodze powrotnej jeszcze Święta Lipka, nazywana Częstochową Północy, z cudownym obrazem Matki Bożej oraz słynnymi organami, których brzmienie niezmiennie zachwyca słuchaczy. Do dzisiaj "słyszę" dźwięki Ave Maria i poloneza Ogińskiego granych podczas koncertu, będącego atrakcją tego miejsca.
I tak oto zakończył się cudowny czas podlaskich wakacji. Naładowaliśmy akumulatory pozytywną energią, zgromadziliśmy zapasy tłuszczu na zimę, poznaliśmy rozkosze leniuchowania, czyli robienia "nic" i...rozpoczynamy odliczanie , bo "...wakacje, znów będą wakacje, na pewno mam rację, wakacje będą znów; jeszcze tylko sierpień, wrzesień, październik......."
I tym optymistycznym akcentem kończę moje dzisiejsze przydługie pisanie.
Pozdrawiam jeszcze wakacyjnie
Marysia