wtorek, 30 października 2018

Światełkami wspomnienia zapłoną...

... pomiędzy Zdrowaśkami popłyną,
wśród opadających liści zawirują,
powietrze od niewypowiedzianych myśli się zagęści,
tęsknota ze zdwojoną siłą uderzy,
otoczy nas smutek, że nie zdążyliśmy pokochać lub kochaliśmy za mało,
obudzi się nadzieja, że może kiedyś...
pojawi się myśl, czy ktoś, kiedyś dla nas światełko wspomnień zapali?
Potem,
gdy umilkną Zdrowaśki i Wieczny odpoczynek do końca wybrzmi,
przy stole z Tymi, 
co jeszcze w drodze,
zasiądziemy
i obcowaniu z Tymi, co już odeszli, się poddamy.
Aż w końcu,
wspomnieniami zmęczeni, 
do codzienności wrócimy, 
gdzie fotografia na komodzie 
wyszczerbiona filiżanka
lub znajomym pismem list napisany
o kimś bliskim przypomną.
Jeszcze tylko puste miejsce przy wigilijnym stole
na sentymentalnych strunach zagra
i znów na dzień, 
gdy światełka wspomnień rozbłysną
czekać będziemy.
Poniesie nas nurt życia, 
nie raz nadmiar obowiązków przytłoczy, 
ale może warto do słów księdza Jana Twardowskiego przykładem się odnieść
 i z miłością do drugiego człowieka pośpieszyć, 
bo przecież tak szybko odchodzą.

Sentymentem i nostalgią powiało, ale przecież wierzymy w ciągłą obecność tych, którzy odeszli i jak te anioły naszych dróżek strzegą, więc nic, jak tylko, z Ich obecności cieszyć się trzeba.

Pięknie w ten klimat, z listopadowym tematem imieninowej kartki, Hanulek się wpisała, anioła na niej zamieścić nakazując. 
Jest więc anioł, niebieski posłaniec, który o Świętych obcowaniu zaświadczy i nadzieję  na życie po życiu rozbudzi.











Jeszcze tylko okolicznościowy banerek


i czas pożegnać się z Wami.

Życzę Wam pięknych rodzinnych spotkań, pełnych wspomnień i dobrych myśli

Marysia

niedziela, 21 października 2018

Połowy dokonał, kto zaczął...

... więc zaczęłam i skończyłam, co więcej, trochę się rozpędziłam, bo miała być jedna, a są dwie.A wszystkiemu winna Ania, bo na październik matematyczną karteczkę zapowiedziała, co mnie trochę z pantałyku zbiło. Przyzwyczajona do truchtania utartymi szlakami nagle przed nowym, nowiusieńkim, stanęłam. W pierwszym odruchu nogi za pas wziąć chciałam i ten etap pominąć, jednak wrodzona ciekawość i nabyta obowiązkowość, do poszukiwań mnie zmusiły. 
Najpierw pooglądałam, popodziwiałam, lekcje od mądrzejszych wzięłam i pierwsze w swoim życiu matematyczne kartki skleciłam. Trochę na łatwiznę poszłam i wzór prosty wybrałam,ale pierwsze koty za płoty, następne, a takowe będą, bardziej wyszukaną formę przyjmą, aby wszystkie walory tego haftu pokazać.
Tak więc w myśl przysłowia, że połowy dokonał, kto zaczął, pracę domową odrobiłam i mam nadzieję, że Ania, jako haft matematyczny ją uzna.









Jeszcze tylko banerek, który do zabawy Was poprowadzi, gdzie prawdziwe mistrzynie swoje prace prezentują.


Po tym doświadczeniu na utarty szlak wróciłam, z maszyną na kilka chwil się zaprzyjaźniłam i świeżo ukończony świąteczny hafcik na banerek przerobiłam. Sam wzór tak bardzo mi się spodobał, że na lnie wyhafcić go postanowiłam i chyba mój wybór słusznym się okazał.
Zresztą zobaczcie i oceńcie same.










Świąteczny banerek xgalaktyce posyłam, aby StopChwilkę w zabawie Choinka 2018 reprezentował.

Tak więc ubiegły tydzień trochę nowości przyniósł i z utartego szlaku na boczną ścieżkę mnie skierował, ale przyznać muszę, że mimo sceptycznych myśli, które po przeczytaniu zadania mi do głowy przyszły, wyprawa owa bardzo interesującą się okazała.
Dziękuję Aniu za pomysł i proszę o kolejne wyzwania, bo nowe doświadczenia odświeżają umysł i kreatywność rozwijają.

No cóż, pora się pożegnać.
Przede mną dość trudny tydzień, bo wokół imieninowego stołu moich Panów pokręcić się muszę, ale na kolejne z Wami  spotkanie, z przyjemnością się wstawię.

Pozdrawiam serdecznie i miłych dni życzę

Marysia

wtorek, 16 października 2018

Z rewizytą

Ubiegły tydzień pod znakiem domowych rewolucji przemknął, umytymi oknami, wykrochmalonymi firankami się chlubiąc. Dodatkowo remont, a właściwie lifting, gospodarczego korytarza się prawie zakończył. Przyznam, że pod wrażeniem zdolności mojego M jestem , który w roli malarza i  elektryka doskonale się sprawdził.Jeszcze tylko postarzane belki na sufit i zagospodarowanie prawej ściany przed nami i szampana na tę okoliczność wypić będzie można. Jednak dzisiaj pokażę Wam , to co zrobione zostało, aby moje"postowe" spóźnienie, nieco usprawiedliwić.


W tym samym czasie, wieczorami, jednym okiem losy serialowych bohaterów śledząc i w ulubionym kątku kanapy gniazdując, urodzinowy upominek dla Olki skończyłam. I w ten oto sposób, kolejna dama z motylem, na ścianie Olki salonu zawiśnie. W przygotowaniu trzecia jeszcze, bo Olka tryptyk sobie wymyśliła, i dobrze, bo nad imieninowym prezentem głowy sobie łamać nie muszę.Mam nadzieję, że owe trzy damy swoje towarzystwo polubią i Olki salon ozdobią.







Damę z motylem do zabawy u Reni zgłaszam,  do regulaminu się stosując.
A gdy o zabawach mowa, to jeszcze jedno haftowane maleństwo na przetykanej srebrną nitką kanwie przysiadło, główny motyw świątecznej kartki,według październikowych wytycznych  Ulki, tworząc.







Ot, taki to pracowity tydzień  miałam, ale nadszedł dzień siódmy i, podobnie jak Stwórca, odpocząć postanowiłam i z rewizytą do Reni, w towarzystwie mojego M, się udałam.Przedtem jednak stosowne przygotowania poczyniłam i specjalnie na tę okazję zakupiony koszyk, specjałami mojej kuchni i mężowskiej piwniczki wypełniłam, nadzieję mając, że w gust kubków smakowych gospodarzy trafią.
Z rana przywitała nas piękna słoneczna pogoda, więc w drodze do Reni o Rogalin, zahaczyć postanowiliśmy, aby pałac i park w jesiennej krasie zobaczyć. Mój nadworny fotograf kilka fotek zrobił i teraz, dzięki temu, urokiem tego miejsca z Wami podzielić się mogę.





Zauroczeni rogalińską jesienią u progu Reniowego domostwa stanęliśmy, a tam rodzina w komplecie, Renia, Rafał, seniorka, czyli Mama Reni oraz niezwykle przystojny Bartek, z uśmiechem i radością nas powitali do swojego świata zapraszając, a świat ten...
ciepłem i serdecznością emanuje
urodą i schludnością zachwyca
talenty gospodarzy zdradza
i doskonałą kuchnią częstuje.
Tak, ani krztyny przesady w moim przekazie nie ma, bo czy można się oprzeć urokowi zadbanego obejścia i ślicznego ogródka pod rozłożystym orzechem, z altanką, huśtawką, ławeczką i mnóstwem klimatycznych ozdób, pełnego pięknie utrzymanych roślin?
Czy można nie zachwycić się pięknem po mistrzowsku wyhaftowanych obrazów i uroczych lal, które śliczne wnętrze domu zdobią?
Czy można pominąć smak przygotowanych przez Renię i Bartka potraw, przez tego ostatniego sprawnie serwowanych?
Czy można zapomnieć niepowtarzalny urok niedzielnego popołudnia, gdy cała rodzina przy wspólnym stole zasiadła, ciesząc się ze spotkania?
Czas szybko popłynął. Pozostały zdjęcia



 i ...
no właśnie, i wielkie Reni serducho, które ogromną potrzebę obdarowywania bliźnich posiada, skutkiem czego nasz bagażnik za małym się okazał, aby te wszystkie dobroci pomieścić.
Domowymi przetworami zimą raczyć się będziemy, a przydasie, które Renia na co dzień skrzętnie gromadzi, i u nas się zadomowią.
Dziękuję Reniu, Tobie i Twoim bliskim za piękne spotkanie i w nasze progi, już dzisiaj zapraszam(y).
I tak minął dzień siódmy i kolejny tydzień nastał. 
O tym, co ze sobą przyniesie, następnym razem napiszę.
Jeszcze tylko, pozwólcie, że wokół stołu przez chwilkę się pokręcę i obiecany przepis na tartę przytoczę oraz domowym pasztetem, z grzybkami od Beci i czerwonym winem, się pochwalę.

Kruche ciasto:

200 g mąki tortowej
130 g masła
3 łyżki cukru pudru
3 żółtka
szczypta soli

Nadzienie:

1 kg jabłek
1 łyżeczka cynamonu
2 łyżki soku z cytryny
1 łyżka bułki tartej
łyżka masła ( do podsmażenia jabłek)
opcjonalnie cukier

Beza:

3 białka
2/3 szklanki cukru
1 łyżeczka mąki ziemniaczanej
1 łyżeczka soku z cytryny
szczypta soli

Wykonanie:
 Wyrobić kruche ciasto, schłodzić w lodówce. W tym czasie podsmażyć jabłka. Ciasto wyłożyć w naczyniu do tarty, ponakłuwać widelcem, lekko podpiec, aż się delikatnie zezłoci. W tym czasie ubić bezę. Wyłożyć jabłka, przykryć bezą, piec  w temperaturze 180 stopni przez kila minut, następnie zmniejszyć temperaturę do 150 stopni. Wyjąc, gdy beza będzie złota  i przepieczona. 
Smacznego!




Tym smakowitym akcentem moje dzisiejsze spotkanie z Wami kończę, za uwagę dziękuję i miłego tygodnia życzę.

Marysia

poniedziałek, 8 października 2018

Uwolnić myśli

...i pozwolić im swobodnie poszybować, bez zbędnego ładunku, który je ogranicza i podcina skrzydła.
Uwolnić myśli od ciężaru nie swoich spraw i tych, które nie mają większego znaczenia. Pozwolić sobie na luksus bycia ze sobą, wśród tego, co nam bliskie.
Nie da się zbawić całego świata i udźwignąć wszystkich jego problemów. Trzeba pozwolić ludziom być szczęśliwymi według ich własnego uznania, bo przecież każdy przeżywa swoje życie sam i ponosi odpowiedzialność za swoje wybory.
Nie da się usunąć wszystkich przeszkód spod nóg naszych dzieci i przez całe życie roztaczać nad nimi parasola ochronnego, bo przecież oni, podobnie jak każdy z nas, mają  prawo do błędów i stąpania po własnych ścieżkach. Nie wolno, nam, dorosłym, ograniczać ich wolności, ale też nikt, ani nic, nie zwalnia nas z troski i miłości rodzicielskiej.
Nie da się odpowiedzieć na wszystkie wołania potrzebujących, ale nie można przymykać oczu, gdy dzieje się krzywda.
Jak jednak rozpoznać rzeczywistą potrzebę od tej, której wołający zaradzić może sam?
Jak żyć wśród ludzi, z ludźmi i dla ludzi, a jednocześnie zachować właściwe proporcje wzajemnych relacji i uniknąć rozczarowań?
Kiedyś napotkałam na ciekawą interpretację słowa "rozczarowanie", która wyjaśnia jego znaczenie i ostrzega, że po wstępnym oczarowaniu, przychodzi "od" lub "roz" czarowanie, a wtedy rodzi się żal i smutek, a  wiara w dobre intencje drugiego człowieka mocno się chwieje.
Nie należy więc swoją miarką mierzyć, bo miarka miarce nierówna i czasem można się "zdziwić".
Tak więc do sedna sprawy wracając, trzeba uwolnić myśli i poszybować, aby zrozumieć siebie i dostrzec swoje potrzeby, trzeba stać się asertywnym, chociaż nie obcesowym i obojętnym, ale trochę zdrowego egoizmu, dla osobistej higieny psychicznej, każdemu się przyda.
I tak w poczuciu komfortu, z dala od cudzych problemów, za kolejne kartki się zabrałam.
Pierwsza, w sposób szczególny,moje myśli na kilka dni zajęła, a okazja ku temu nie byle jaka, Śluby wieczyste siostry Judyty.Po raz pierwszy przed takim zadaniem stanęłam i przyznać muszę, że zupełnie pojęcia nie miałam od czego zacząć. Przekopałam Internet, języka tu i ówdzie zaciągnęłam, i oto jest. Dobrze Wam już znany motyw serca z imieniem Jesus, w kolorach złota i ecru. Myślę, że w połączeniu z mottem, przesłanie wystarczająco czytelne ze sobą niesie.








Druga, nieco bardziej przyziemna, ale równie ważna, bo moich wspomnień dotyka. Dwa lata temu ze szkołą się pożegnałam pozostawiając za sobą wiele lat pracy z dziećmi i młodzieżą oraz przyjaźnie, jednak jak się okazuje,  nie moją miarką mierzone. Dziś, z dala od szkolnego zgiełku myśli uwolnić próbuję, pasjom i robieniu "nic" się oddaję. Dobrze mi z tym, ale od czasu do czasu, myśli do minionych dni szybują i wtedy malutki smuteczek mnie ogarnia, że dawne przyjaźnie w niebycie utonęły, formalnym kontaktom miejsca ustępując.
Jednak przy mojej miarce pozostając, taką karteczkę na Święto Edukacji Narodowej do moich dawnych koleżanek wysyłam, bo jednak ciągle coś mi w duszy, na strunach wspomnień gra.





Troszkę smuteczków na Was dzisiaj wylałam, za co bardzo przepraszam, ale liczę na to, że mnie zrozumiecie.

Pozdrawiam serdecznie

Marysia